Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36968
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Serwis FUDzilla twierdzi, że Intel rozstał się z Nvidią i podpisał z AMD umowę na licencjonowanie technologii graficznych tej firmy. Przypomnijmy, że przed 6 lat Intel i Nvidia zaczęły licencjonować sobie swoje technologie, co zakończyło długotrwały spór prawny pomiędzy obiema firmami. W tym czasie Nvidia otrzymała od Intela 1,5 miliarda dolarów, a z ostatniego raportu finansowego firmy dowiadujemy się, że umowy nie przedłużono. Wygasła ona równo przed dwoma miesiącami, a Intel potrzebuje nowej umowy licencyjnej, by znowu nie wplątać się w kłopoty prawne. Zakupy licencji na technologie wykorzystywane w układach graficznych nie są niczym niezwykłym. Wiadomo, że Apple kupuje licencje od Imagination Technologies i będzie z nich korzystało jeszcze co najmniej przez najbliższych 18 miesięcy, dopóki nie opracuje własnych technologii. Samsung korzysta z własności intelektualnej ARM lub Imagination Graphics, a Qualcomm w przeszłości kupił licencje od ATI i na ich podstawie rozwinął własne układy Adreno. Intel ma do wyboru zakup technologii od Nvidii lub od AMD. W przeszłości Nvidia wymusiła na Intelu podpisanie umowy licencyjnej, a teraz ona wygasła i Intel chce się z Nvidią rozstać. Pozostaje mu AMD, który bardzo chętnie przyjmie pieniądze Intela, by poprawić swoją sytuację finansową. W AMD pracuje ponadto Raja Koduri, wyższy rangą wiceprezydent i główny architekt wydziału odpowiedzialnego za rozwój Radeonów. W przeszłości pracował on w Apple'u i blisko współpracował w Intelem. Niewykluczone zatem, że odegrał istotną rolę w negocjacjach pomiędzy obiema firmami. Na razie żadna z firm niczego oficjalnie nie ogłosiła, zatem musimy poczekać, by przekonać się, czy przypuszczenia FUDzilli się sprawdzą. « powrót do artykułu
  2. Ścierwniki Neophron percnopterus majorensis z Fuerteventury zanurzają głowę w czerwonym błocie, spełniającym funkcję makijażu. To rzadki fenomen u ptaków, nazywany kosmetycznym zabarwieniem. Ścierwniki mają nagi przód głowy i wole, na których wyraźnie widać żółtą skórę. Na Fuerteventurze wiele ptaków ma jednak czerwonawe głowy i szyje, przy czym kolor zmienia się od bladego brązu po intensywny karmazynowy. Okazuje się, że ścierwniki zanurzają łby w czerwonym błocie i poruszają nimi w tę i we w tę, farbując w ten sposób głowę, szyję i klatkę piersiową. Ponieważ populacja z tej wyspy jest dokładnie badana i niemal wszystkie ptaki zaobrączkowano, można łatwo śledzić różnice dot. tego zachowania. Zespół dr. Thijsa Van Overvelda ze Stacji Biologicznej Doñana ustawił ścierwnikom 2 miski: jedną z czerwoną ziemią zmieszaną z wodą i drugą z czystą wodą. Ścierwniki najpierw badały błotnistą ciecz, rozgrzebując ją np. łapami, a w końcu wkładały tam łeb i poruszały nim na boki. Z ok. 90 osobników, które pojawiły się tam w ciągu jednego dnia, farbującą kąpiel wzięło 18. Kilka wykąpało się nawet 2 razy. Najciekawszą częścią naszych obserwacji jest spostrzeżenie, że istnieje duże zróżnicowanie między ptakami w zakresie stopnia pofarbowania piór: od niemal całkowicie białych po prawie w 100% czerwone - podkreśla Overveld. Ścierwniki nie realizowały podczas kąpieli jakiegoś konkretnego wzorca. Kąpiele nie ograniczały się też do danego wieku czy płci. Autorzy publikacji z pisma Ecology wyjaśniają, że choć u spokrewnionych ze ścierwnikami orłosępów brodatych (Gypaetus barbatus) podobne zachowanie stanowi sygnał dominacji, nie wydaje się, by tak było także w przypadku N. percnopterus majorensis z Fuerteventury. Po co więc ścierwnikom taki makijaż? Biolodzy rozważają kilka hipotez, w tym taką, że błoto chroni przed bakteriami czy wirusami (gdyby jednak tak było, powinno się kąpać o wiele więcej ptaków). Biorąc pod uwagę duży efekt wizualny [kąpieli] u tych skądinąd białych ptaków, naukowcy przychylają się więc do wyjaśnienia bardziej estetycznego niż zdrowotnego. « powrót do artykułu
  3. Brak gorączki przez kilka lat zwiększa znacząco ryzyko zachorowania na nowotwór; badania pokazują, że prawdopodobieństwo raka może wzrosnąć nawet o 40 proc. - mówi PAP prof. Wiesław Kozak z UMK w Toruniu, zajmujący się jej badaniem od kilkudziesięciu lat. Najbardziej interesującą kwestią jest to, co gorączka czyni z organizmem, że chroni go przed pojawieniem się nowotworów. Jest to mechanizm molekularny, jeszcze niezupełnie odkryty, chociaż badania na ten temat są coraz bardziej intensywne. Prowadzone są one na całym świecie, ale my w nich również uczestniczymy - podkreśla prof. Kozak. Wyjaśnił, że na temat tej zależności, niezwykle ważnej dla milionów ludzi, żaden naukowiec nie może się jeszcze wypowiedzieć precyzyjnie. Nie znamy jeszcze odpowiedzi w tej kwestii. Pewne jest jednak to, że gorączka czyni coś w organizmie. Jej występowanie chroni człowieka przed zachorowaniem na nowotwór. Osoby rzadko gorączkujące lub te, które nabyły syndrom niegorączkowania w reakcji na infekcję – mają zwiększone ryzyko zapadania na nowotwory. Szacunki badaczy włoskich wskazują, że ryzyko wzrasta w takim przypadku nawet o 40 proc. Z naszych ustaleń wynika, że może to być ok. 23-25 proc. - wskazuje ekspert badań nad gorączką. Specjalista dodał, że zespół, którym kieruje na UMK, prowadzi intensywne prace mające na celu zwiększenie wiedzy w tym zakresie. Powinniśmy się martwić wtedy, gdy przechodzimy jakąś infekcję, ale nie gorączkujemy. Świadczy to bowiem o tym, że nasz organizm pozbawiony jest jakiegoś elementu lub został przyzwyczajony, iż ten element nie musi u niego występować. Może to być np. spowodowane zbyt częstym stosowaniem leków przeciwgorączkowych - mówi prof. Kozak. Profesor apeluje, żeby zwracać uwagę na brak gorączki podczas różnego rodzaju infekcji. Gdy zapadamy na choroby np. górnych dróg oddechowych – gardła, uszu, nosa, a mimo tego nie mieliśmy podwyższonej temperatury przez ostatnich kilka lat, to powinniśmy zacząć się niepokoić - tłumaczy badacz z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem w dziedzinie gorączki. Dodał również, że na świecie próbuje się coraz częściej wywoływać gorączkę sztucznie np. w ramach immunoterapii. To trend, który będzie postępował. Musimy bowiem zrozumieć naturę tego procesu. Jeżeli będziemy wiedzieli, dlaczego gorączkowanie zmniejsza ryzyko zachorowania na nowotwór, to być może uda się skuteczniej walczyć z tą – bez wątpienia cywilizacyjną – chorobą - dodaje prof. Kozak. « powrót do artykułu
  4. Autonomiczne pojazdy zaczęły dostarczać pizzę w niemieckim Hamburgu. Zawiozły do klientów pizzę zamówioną w amerykańskiej sieci Domino's Pizza. Nowy sposób dostarczania pizzy to wynik współpracy Domino's Pizza z firmą Starship Technologies, założoną w 2014 roku przez współtwórców Skype'a Ahtiego Heinla i Janusa Friisa. Dostawy pizzy przez roboty będą uzupełnieniem dotychczas stosowanych przez nas metod transportu, wśród których znajdują się samochody, skutery i rowery z napędem elektrycznym, mówi Don Meij, dyrektor wykonawczy Domino's Group. Rozwożące pizzę roboty poruszają się na sześciu kołach z prędkością do 16 km/h, a w nawigacji i omijaniu przeszkód pomaga im zestaw czujników, które pozwalają na wykrywanie przeszkód, ustalanie najkrótszej trasy i dostosowywanie się do prędkości przechodniów. Domino's ma już doświadczenie w pracy z robotami. W Nowej Zelandii dostarcza pizzę za pomocą dronów produkowanych przez australijską firmę Flirtey. Taka podróż trwa zaledwie pięć minut, dzięki czemu pizza trafia do klienta gorąca. Jednak na tym nie koniec. Obecnie sieć restauracji i Flirtey pracują nad dronami, które będą miały większą ładowność, będą w stanie dostarczać napije i inne trudne w transporcie towary, a także będą mogły przewozić żywność wymagającą różnej temperatury w czasie transportu. Domino's przywiązuje dużą uwagę do technologii przyszłości. Firma powołała do życia Domino's Robotics Unit (DRU) i powołała do życia mechanizm DRU Assistant. To inteligentny wirtualny asystent, za pośrednictwem którego możemy zamówić pizzę. Na jego bazie rozwijany jest DRU 3rd Party, czyli system sztucznej inteligencji umożliwiający wykorzystanie platform SI firm trzecich, takich jak Amazon Echo czy Google Echo do zamawiania pizzy. Nad wszystkim zaś czuwa DRU Manager, system, który w czasie rzeczywistym potrafi zarówno tworzyć grafik prac w pizzerii jak i zadbać, by nie zabrakło jej produktów. « powrót do artykułu
  5. Bez podjętych natychmiast działań do 2060 r. pingwin żółtooki (Megadyptes antipodes) zniknie z półwyspu Otago. Modele naukowców pokazały, że za spadek liczebności populacji odpowiada m.in. wzrost temperatur oceanu. Na szczęście modele wskazują też obszary, na których należałoby skupić działania, by zwiększyć odporność pingwinów na zmianę klimatu. Pingwiny żółtookie, uznawane przez Międzynarodową Unię Ochrony Przyrody (IUCN) za gatunek zagrożony, stanowią główną atrakcję turystyczną Nowej Zelandii. Pingwin-ikona wita podróżnych na billboardach wszystkich większych lotnisk, znajduje się na banknocie 5-dolarowym i jest często wykorzystywany w brandingu i reklamie. Szanse na zobaczenie M. antipodes w naturze stale jednak maleją. Jak podkreśla dr Thomas Mattern z Uniwersytetu Otago, przewidywania jego zespołu są ostrożnymi kalkulacjami, które nie uwzględniają dodatkowych epizodów wymierania dorosłych osobników, takich jak ten z 2013 r., kiedy to zginęło ponad 60 pingwinów. Każda kolejna strata przybliża datę ich lokalnego wyginięcia. Jeśli w modelach zawrze się ostatnie słabe sezony rozrodcze (od 2013 r.), prognozy stają się coraz gorsze. Gdy dodamy do tego wskaźnik przeżywalności dorosłych osobników od 2015 r., uśrednione prognozy wskazują na lokalne wyginięcia w ciągu następnych 25 lat - dodaje dr Stefan Meyer. Przykro patrzeć, jak wcześniej zatłoczone gniazdowiska są teraz zarośnięte i ciche i kręci się tam tylko jedna samotna para - opowiada dr Ursula Ellenberg, która bada pingwiny żółtookie od 14 lat. Populacyjny trend spadkowy wyjaśniają po części rosnące temperatury powierzchniowe wody. Problem polega na tym, że brakuje nam danych, by ustalić zakres wpływu [poszczególnych form] ludzkich działań: od rybołówstwa, wprowadzonych drapieżników, po zakłócenia antropogeniczne [...]. Zważywszy jednak, że ocieplenie klimatu wyjaśnia zaledwie ok. 1/3 zmienności w zakresie liczebności pingwinów, pozostałe czynniki muszą odgrywać znaczącą rolę. W odróżnieniu jednak od zmiany klimatu, czynniki te można modyfikować w skali regionalnej - zaznacza Mattern. Prof. Phil Seddon uważa, że ostatnie badanie pokazuje, jak istotne jest zbieranie danych w dłuższych okresach. W dzisiejszej erze szybkiej nauki długoterminowe projekty stały się rzadkością. Tymczasem bez danych z monitoringu z ponad 35 lat nadal nie będziemy prawdopodobnie wiedzieć, co się dzieje z ptakiem-ikoną. Choć sytuacja wymaga pilnych działań i zmian, pingwiny żółtookie nadal toną jako przypadkowe ofiary w sieciach zarzuconych w pobliżu ich żerowisk. Szkodzi im także zniszczenie habitatu. Oprócz tego naukowcy wspominają o wymieraniu spowodowanym niezidentyfikowaną toksyną. « powrót do artykułu
  6. W Gyeongju w Korei Południowej pod murami Zamku Księżycowego (Wolseong) znaleziono 2 szkielety z V w. Ludzi tych złożono w ofierze, by zapewnić powodzenie budowli. Gyeongju to miasto z bogatą historią, które między VII a X wiekiem było stolicą państwa Silla. To pierwszy dowód archeologiczny, że podania ludowe o ludziach poświęconych w fundamentach budynków, tam czy murów były prawdziwe - opowiada Choi Moon-Jung, rzeczniczka Narodowego Instytutu Badań Dziedzictwa Kulturowego w Gyeongju. Grzebanie żywych ludzi ze zmarłymi władcami, by mogli im służyć w życiu po życiu, to tradycja dobrze znana w kulturze koreańskiej. Na razie nie wiadomo, w jaki sposób uśmiercono złożonych w ofierze w Wolseong. Kwestia ta będzie dalej badana, bo nie wydaje się, by pogrzebano ich żywcem. Wnioskując po braku oporu, należy założyć, że w czasie zakopywania byli martwi lub nieprzytomni. Podania ludowe wskazują, że ludzi składano w ofierze, by udobruchać bóstwa i wyprosić u nich, żeby budowane konstrukcje wytrzymały długie lata - opowiada Park Yoon-Jung. Leżące obok siebie szkielety odkryto w zachodnim narożniku wału ziemnego i muru zamku. Jedna z osób wydawała się spoglądać w górę, a głowa i ramiona drugiej były obrócone lekko w stronę pierwszej. Oprócz szkieletów znaleziono także drewniane tabliczki inskrypcyjne, a także przedstawiające zwierzęta i ludzi figurki z VI w. Jedna z postaci miała turban i szaty przypominające ubiór z Sogdiany, krainy w środkowej Azji, przez którą przebiegał Jedwabny Szlak. « powrót do artykułu
  7. Plaże bezludnej, jednej z najbardziej oddalonych od siedzib ludzkich wyspy, są jednymi z najbardziej zanieczyszczonych plastikiem miejsc na Ziemi. Z badań opublikowanych na łamach PNAS (Proceedings of the National Academy of Sciences) dowiadujemy się, że na plażach niewielkiej Henderson Island znajduje się około 37,7 miliona plastikowych odpadków. Ludzie zanieczyścili tę odległą wyspę pomimo tego, że do najbliższego dużego źródła zanieczyszczeń dzieli ją ponad 5000 kilometrów, wyspa jest niezamieszkana i jest odwiedzana zaledwie raz na 5-10 lat w celach badawczych. Wyspa Hendersona, która stanowi część brytyjskich Wysp Pitcairn. Znajduje się ona w pobliżu centrum Wiru Południowopacyficznego, który przynosi na jej plaże olbrzymie ilości odpadków. Podczas ostatnio prowadzonych badań prowadzonych przez doktor Jennifer Lavers okazało się, że na plażach Henderson Island znajduje się średnio 671 fragmentów plastiku na każdy metr kwadratowy. Nigdzie indziej na świecie nie zanotowano tak olbrzymiego zanieczyszczenia plastikiem. To, co dzieje się na Henderson Island pokazuje, że nawet najbardziej odległe regiony planety nie uniknęły zanieczyszczenia. Ludzie mogą sobie wyobrażać tak odległą wyspę jako tropikalny dziewiczy raj, jednak jak się okazuje Wyspa Hendersona to szokujący, ale typowy przykład tego, jak produkowane przez nas zanieczyszczenia wpływają na cały świat. Na podstawie badań w pięciu miejscach oceniliśmy, że na plaży znajduje się ponad 17 ton plastikowych odpadków, a każdego dnia morze wyrzuca na wyspę 3570 fragmentów śmieci. Niewykluczone, że Henderson Island jest bardziej zanieczyszczona, niż wynika z naszych badań, gdyż byliśmy w stanie sprawdzić tylko odpadki o długości większej niż 2 milimetry, a badania prowadziliśmy na głębokości do 10 centymetrów. Nie byliśmy też w stanie prowadzić badań wzdłuż klifów i skalistych fragmentów wybrzeża, stwierdza Lavers. Każdego roku do oceanów trafiają miliony ton plastikowych odpadków, które zabijają setki tysięcy stworzeń morskich, w tym gatunki zagrożone. Badania wykazały, że ponad 200 gatunków jest zagrożonych, gdyż mogą one połykać plastik, a 55% gatunków ptaków morskich, w tym dwóm gatunkom z Henderson Island, zagrażają unoszące się w morzu śmieci, dodaje uczona. « powrót do artykułu
  8. Naukowcy z Uniwersytetu Stanowego Waszyngtonu zaprezentowali po raz pierwszy sposób na dostarczenie do guza leków "przymocowanych" do krwinek - neutrofilów. Zespół prof. Zhenjia Wanga współpracował z kolegami ze Spokane i z Chin. Komórki nowotworowe wszczepiano w bok myszy. Następnie guz naświetlano bliską podczerwienią, powodując stan zapalny i uwolnienie białek przyciągających neutrofile. Później naukowcy powlekali nanocząstki złota przeciwciałami anty-CD11b, które obierają na cel aktywowane neutrofile (powstawały NPs-CD11b). Gdy guz naświetlano podczerwienią, interakcja światła z nanocząstkami prowadziła do powstania ciepła, które zabijało komórki nowotworowe. W sytuacji układowego wyeliminowania neutrofilów odkładanie nanocząstek w guzie zostawało zniesione. Co ważne, wychwyt nanocząstek nie wpływał na aktywację i transmigrację neutrofilów. Akademicy wyjaśniają, że w przyszłości z nanocząstkami będzie można łączyć leki przeciwnowotworowe, np. doksorubicynę. Dzięki temu będzie można je dostarczać bezpośrednio do nowotworu, nie szkodząc okolicznym tkankom. « powrót do artykułu
  9. Cray, słynny producent superkomputerów, coraz wyraźniej stawia na maszyny dla sztucznej inteligencji i systemów uczących się. Firma zaprezentowała właśnie dwa klastry z rodziny CS-Storm – urządzenia Cray CS-Storm 500GT oraz Cray CS-Storm 500NX. W obu wykorzystano akceleratory graficzne Nvidia Cuda. W maszynie 500GT zastosowano karty Tesla P40 oraz P100, którym towarzyszą procesory Intel Xeon „Skylake”, natomiast posiadacze maszyny 500NX skorzystają z Nvidia Tesla P100 SXM2 i procesorów Xeon E5-26000 v4 „Broadwell”. Maksymalna wydajność maszyn Cray CS-Storm sięga 187 TOPS (tera-operations per second) na węzeł, co daje 2,618 TOPS na standardową szafę. Superkomputery wykorzystują standardowe środowisko programistyczne Craya, macierze dyskowe Sonexion i algorytmy zarządzania klastrami. Cray sporo inwestuje w technologię głębokiego uczenia się w swoich superkomputerach. Firma oferuje maszyny zarówno z akceleratorami Nvidii, jak i z kośćmi Intel Xeon Phi. Wszystkie one korzystają z CPU Intel Xeon. Wyjątkiem jest tutaj powoli starzejąca się platforma analityczna Cray Urika-GX. « powrót do artykułu
  10. Choć ludzie przeważnie uważają, że pod wpływem alkoholu ich osobowość zmienia się znacznie, obserwatorzy oceniają, że zmiana między "wersją" trzeźwą i pijaną wcale nie jest taka duża. Byliśmy zaskoczeni, widząc tak dużą różnicę między własną percepcją osobowości indukowanej alkoholem i postrzeganiem jej przez obserwatorów. Badani wskazywali na różnice w zakresie wszystkich czynników modelu Wielkiej Piątki, ale [dla postronnych] jedynym zdecydowanie różnym w warunkach trzeźwości i spożycia alkoholu czynnikiem była ekstrawersja - opowiada Rachel Winograd z Uniwersytetu Missouri. Zespół Winograd uważa, że rozbieżności mogą być wynikiem punktu widzenia. Sądzimy, że i uczestnicy, i sędziowie mają rację, a zarazem jej nie mają - sędziowie mówili o tym, co było dla nich widoczne, zaś badani opowiadali o wewnętrznych zmianach, które były dla nich realne, ale niewidoczne dla obserwatorów. Nie można jednak wykluczyć, że na rozbieżność oceny wpłynęły inne czynniki, w tym oczekiwania badanych odnośnie do pijanej osobowości. We wcześniejszych badaniach Winograd uczestnicy wspominali o zmianach osobowości pod wpływem alkoholu, ale brakowało dowodów eksperymentalnych na ten temat. Amerykanie postanowili więc zbadać wszystko w laboratorium, a to oznacza dokładnie wykalibrowaną ilość alkoholu i ścisły monitoring czyjegoś zachowania. W tym celu zebrano grupę 156 osób. Dwa tygodnie przed właściwym eksperymentem wypełniały one kwestionariusz, za pomocą którego określano ich zwykłe spożycie alkoholu, a także spostrzeżenia na temat typowej trzeźwej i typowej pijanej osobowości. Następnie ochotnicy przychodzili do laboratorium w 3-4-osobowych jednopłciowych grupach przyjaciół/znajomych. Badano ich tam alkomatem i mierzono oraz ważono. W ciągu kwadransa każdy spożywał napój - części dawano czystego Sprite'a, a innym indywidualnie dopasowane drinki na bazie wódki i Sprite'a. Po 15 minutach wchłaniania przychodził czas na wspólnie wykonywane zadania: omawianie zagadnień czy zagadki logiczne, które miały uruchamiać różne zachowania i cechy osobowości. W 2 momentach sesji badani wypełniali krótkie kwestionariusze. Sędziowie oglądający nagrania z laboratorium oceniali ich osobowość za pomocą standaryzowanych testów. Ludzie uważali, że po spożyciu alkoholu stają się mniej sumienni, otwarci na doświadczenie i ugodowi, a bardziej ekstrawertywni i stali emocjonalnie. Obserwatorzy wskazywali jednak tylko na ekstrawersję ochotników: wyżej oceniali ich poziom towarzyskości, asertywność i aktywność. Autorzy publikacji z pisma Psychological Science podkreślają, że dobrze by było zreplikować wyniki poza laboratorium - w barach, na imprezach i w domach, gdzie ludzie naprawdę pijają alkohol. « powrót do artykułu
  11. Przypadkowe schwytanie w sieć ciężarnych płaszczek ma negatywny wpływ zarówno na matkę, jak i na jej dzieci. To pierwsze tego typu badania na świecie. Ich autorem jest Leonardo Guido, doktorant z Monash University. Razem z 3 innymi biologami Guido badał żyworodne płaszczki Trygonorrhina dumerilii z rodziny rochowatych, które występują w wodach przybrzeżnych stanu Wiktoria. Wcześniejsze badania koncentrowały się przede wszystkim na tym, jak stres związany ze schwytaniem przez rybaków wpływa na wskaźnik śmiertelności, dlatego choć ważne, nieśmiertelne skutki złapania pozostają w dużej mierze nieznane. Nasze wyniki pokazują, że schwytanie ciężarnej płaszczki może wpłynąć na jej potencjał reprodukcyjny, a także na zdrowie i sprawność jej dzieci. W oparciu o uzyskane rezultaty można podejrzewać, że w przypadku innych żyworodnych rekinów i płaszczek skutki będą podobne. Prawdopodobnie są one wrażliwsze od gatunków składających jaja. Podczas badań laboratoryjnych naukowcy naśladowali wyłowienie płaszczek za pomocą włóków (potem następowała krótka ekspozycja na działanie powietrza). Następnie ciężarne płaszczki monitorowano za pomocą usg. Pobierano im także próbki krwi i ważono do momentu porodu. Okazało się, że młode urodzone przez "wytrałowane" samice były krótsze i lżejsze, a ich układ odpornościowy wykazywał reakcję stresową. Same matki także ważyły mniej niż samice z grupy kontrolnej. Skutki stresu odłowienia mogą zatem wpływać nie tylko na przeżycie i wzrost potomstwa, ale i na przyszłe ciąże. « powrót do artykułu
  12. Australijscy i amerykańscy naukowcy zauważyli, że najbardziej zagrożone zakażeniem i zgonem z powodu raka pyska (ang. DFTD, devil facial tumour disease) są najsprawniejsze diabły tasmańskie. Dr Konstans Wells z Environmental Futures Research Institute (EFRI) Griffith University uważa, że przyczyną może być model transmisji choroby między dominującymi społecznie osobnikami. To ważne odkrycie, bo pokazuje, że najbardziej zagrożone zarażeniem rakiem są najsprawniejsze/najzdrowsze diabły, które zazwyczaj angażują się spółkowanie bądź agresję [do transmisji wystarczy bowiem pogryzienie jednego diabła tasmańskiego przez innego, będącego nosicielem choroby]. Odkrycie było możliwe dzięki dekadzie intensywnych badań terenowych dr. Rodriga Hameda i prof. Menny Jones oraz nowemu modelowaniu statystycznemu, pozwalającemu na ocenę dynamiki infekcji i wzrostu guza. Częściej uważa się, że choroba zakaźna atakuje najsłabszych przedstawicieli populacji - np. doroczne epidemie grypy są przede wszystkim problemem seniorów i innych grup chorych. W przypadku DFTD jest jednak inaczej. Okazuje się, że choroba zbiera żniwo u skądinąd bardzo sprawnych (w sensie ewolucyjnym) zwierząt. Nie wiemy dokładnie, czemu tak jest, ale dość dobra hipoteza postuluje, że sprawne osobniki zarażają się najczęściej, bo inicjują większość aktów agresji i spółkowanie, a DFTD przenosi się przecież przez ugryzienia - wyjaśnia prof. Hamish McCallum z EFRI. Co istotne, nasze wyniki demonstrują stały spadek prawdopodobieństwa zakażenia. To wskazuje na ewolucję pewnej oporności diabłów na raka [...] - dodaje prof. Andrew Storfer z Uniwersytetu Stanowego Waszyngtonu. « powrót do artykułu
  13. Nietoksyczna mieszanina filtratu ze sproszkowanych chitynowych pancerzy krabów i nanocząstek srebra jest, wg naukowców z National Taiwan Ocean University, kluczem do ograniczenia rozprzestrzeniania chorób przenoszonych przez komary, a w szczególności malarii. Mimo wielu lat intensywnych badań, malaria pozostaje globalnym problemem zdrowotnym, zwłaszcza w subsaharyjskiej Afryce i Azji. Zespół Jianga-Shiou Hwanga skoncentrował się na chitynie - nietoksycznej substancji wykorzystywanej do leczenia ran, jako nośnik leków, w filtrach do uzdatniania wody oraz powłokach biodegradowalnych opakowań spożywczych. Chityna występuje w różnych tkankach zwierzęcych, np. egzoszkieletach stawonogów, dziobach ptaków czy w jajach owadów. Łatwo ją zmodyfikować chemicznie, jest dość wytrzymała, a dzięki rozpowszechnieniu w naturze należy do tanich materiałów. W pierwszym etapie badań Tajwańczycy zmiażdżyli wysuszone w piecu egzoszkielety Xenograpsus testudinatus - krabów z kominów hydrotermalnych. Następnie wyekstrahowali chitynę i inne minerały. W dalszym kroku mlecznobiały filtrat zmieszano z azotanem srebra (AgNO3), uzyskując brązowo-żółty roztwór nanocząstek srebra (AgNP). Roztwór rozpylono nad 6 zbiornikami National Institute of Communicable Diseases w Coimbatore w Indiach. Okazało się, że nawet w niewielkich stężeniach zabijał larwy i poczwarki komarów. Autorzy publikacji z pisma Hydrobiologia zauważyli, że jego skuteczność była największa na wczesnych etapach rozwoju larw komarów. Roztwór testowano także w obecności karasi Carassiu auratus, które żerowały na larwach komarów. Okazało się, że w żaden sposób nie wpływał on na rybki, co oznacza, że jest przyjazny dla środowiska i nietoksyczny. Co ważne, roztwór hamował wzrost chorobotwórczych bakterii: pałeczek okrężnicy (Escherichia coli), laseczek siennych (Bacillus subtilis), pałeczek zapalenia płuc (Klebsiella pneumoniae) i odmieńców pospolitych (Proteus vulgaris). Hwang dywaguje, że nanocząstki przechodzą przez oskórek owadów i docierają do poszczególnych komórek, gdzie zakłócają przebieg różnych procesów fizjologicznych. « powrót do artykułu
  14. NASA opóźni pierwszy lot testowy SLS (Space Launch System) i oznajmiła, że nie będzie to lot załogowy. W lutym bieżącego roku administracja prezydenta Trumpa poprosiła NASA o sprawdzenie, czy pierwszy lot SLS nie mógłby być lotem załogowym. NASA od samego początku sceptycznie pochodziła do tego pomysłu. Agencja woli testować nowe systemy transportowe bez udziału ludzi. Jedynym wyjątkiem był tutaj inauguracyjny lot promów kosmicznych, gdyż w misji STS-1 wzięło udział dwóch astronautów. Teraz NASA oficjalnie oświadczyła, że pierwszy lot SLS zostanie przesunięty z 2018 na 2019 roku i będzie to misja bezzałogowa. W jej ramach pojazd Orion zostanie wysłany na orbitę Księżyca. Pełniący obowiązki administratora NASA Robert Lightfoot oświadczył, że z przeprowadzonych analiz wynika, że dodanie do SLS i Oriona systemów pozwalających na odbycie misji załogowej kosztowałoby dodatkowo 600-900 milionów USD i opóźniłoby start pierwszej misji do roku 2020. Jednak nawet misja bezzałogowa nie będzie mogła odbyć się w zaplanowanym terminie, w związku z czym została ona przesunięta na rok 2019. Misja załogowa będzie drugą misją SLS, a w związku z obecnym opóźnieniem odbędzie się ona po roku 2021. Opóźnienie jest w dużej mierze spowodowane trudnościami technicznymi napotkanymi podczas prac nad SLS i Orionem oraz uszkodzeniem przez tornado zakładu w Nowym Orleanie, w którym powstają rakiety. « powrót do artykułu
  15. Jak poinformowało w sobotę (13 maja) egipskie Ministerstwo Starożytności, w prowincji Al-Minja w pustynnych katakumbach w serii korytarzy odkryto 17 niekrólewskich mumii. Oprócz nich znaleziono arkusz złota, 2 papirusy w języku demotycznym, sarkofagi z wapienia i gliny, a także trumny ptaków oraz innych zwierząt. Choć nie przeprowadzono jeszcze dokładnego datowania mumii, ministerstwo twierdzi, że pochodzą z epoki późnej, czyli okresu od ok. 664 do 332 r. p.n.e. W wywiadzie udzielonym AFP rzecznik instytucji napomknął jednak, że mogą także pochodzić z czasów panowania Ptolemeuszy, a więc późniejszej dynastii założonej przez jednego z wodzów armii Aleksandra Wielkiego Ptolemeusza I Sotera. To pierwsza ludzka nekropolia z tyloma mumiami, odkryta w środkowym Egipcie - podkreśla egiptolog Salah al-Kholi. Specjaliści nie wykluczają, że w rejonie dojdzie do kolejnych ważnych odkryć. Dyrektorem wykopalisk jest Mohamed Hamza z Uniwersytetu Kairskiego. Stanowisko znajduje się blisko starożytnego cmentarzyska zwierząt. « powrót do artykułu
  16. Przygotowywana przez NASA załogowa misja na Marsa nie będzie polegała po prostu na wystrzeleniu ludzi z Ziemi, zawiezieniu ich na Marsa i powrocie. Będzie to wieloletnie, wieloetapowe przedsięwzięcie, w czasie którego astronauci spędza rok na orbicie Księżyca. Greg Williams, zastępca administratora Dyrektoriatu Misji i Operacji Załogowych NASA zdradził zarys planów Agencji. Zastrzegł przy tym, że plany ewoluują i zanim za kilkanaście lat ludzie polecą w kierunku Czerwonej Planety, mogą one ulec zmianie. NASA planuje zatem wybudowanie na orbicie Księżyca wrót do głębokiej przestrzeni kosmicznej. Ma być to rodzaj stacji badawczej, służącej testowaniu technologii i pomysłów dotyczących misji na Marsa. Niewykluczone też, że to z niej właśnie astronauci wystartują w kierunku Czerwonej Planety. Jednym z najważniejszych elementów planu jest roczna misja okołoksiężycowa, która miałaby mieć miejsce w roku 2027. Zanim jednak ludzie na rok trafią na orbitę Srebrnego Globu, odbędzie się co najmniej pięć misji, w tym cztery załogowe. W ich ramach na orbitę Księżyca zostaną dostarczone różne elementy, takie jak np. moduł mieszkalny czy pojazd Deep Space Transport, który poleci z ludźmi na Marsa. Jeśli za pomocą Deep Space Transport będziemy w stanie przeprowadzić roczną misję załogową wokół Księżyca, sądzimy, że wystarczy to, by wysłać w tym pojeździe ludzi w trwającą 1000 dni misję na Marsa i z powrotem, powiedział Williams. Obecnie marsjańskie ambicje NASA opierają się na Space Launch System (SLS), który ma dostarczyć na orbitę Księżyca niezbędny sprzęt i ludzi. Omawiając plany NASA Williams skupił się przede wszystkim na dwóch pierwszych fazach marsjańskiej misji. Faza 1 będzie prowadzona w latach 2018-2026. W tym czasie mają odbyć się cztery załogowe misje, które dostarczą na orbitę Księżyca moduł zasilający, moduł napędowy, moduł mieszkalny, moduł logistyczny oraz śluzę powietrzną. Stacja zostanie wyposażona też w automatyczne ramię ułatwiające prace. W roku 2027 nastąpi Faza 2, która rozpocznie się bezzałogową misją dostarczenia pojazdu Deep Space Transport na stację. Później na rok trafią tam astronauci. Pod koniec lat 20. odbędzie się wiele misji z zaopatrzeniem niezbędnym do odbycia w latach 30. lotu na Marsa. Warto tutaj przypomnieć, że 21 marca prezydent Trump podpisał ustawę NASA Transition Authorisation Act of 2017, w której zobowiązano NASA do przygotowania studium wykonalności załogowej misji na Marsa, która miałaby się odbyć w roku 2033. Zgodnie z zapisami tej ustawy we wrześniu bieżącego roku studium takie ma zostać przedstawiony Kongresowi, a dwa miesiące później do Kongresu ma trafić też ocena Komitetu Doradczego NASA dotycząca misji. Przed końcem bieżącego roku dowiemy się zatem, czy USA zorganizują załogową misję na Marsa w roku 2033. « powrót do artykułu
  17. Na rynek trafiły właśnie cztery nowe procesory z intelowskiej rodziny Itanium. Układy z serii 9700 Kittson są jednocześnie ostatnimi w 16-letniej historii Itanium. Rodzina ta miała zastąpić układy x86 w 64-bitowych pecetach i serwerach. Jednak w ciągu ostatniej dekady zainteresowanie nimi malało, co przyczyniło się do ich stopniowego znikania z rynku. Obecnie Intel skupia się na układach Xeon. Kości Kittson trafiły do produkowanych przez HP serwerów Integrity i6 z systemem operacyjnym HP-UX. Ich ceny rozpoczynają się od 14 500 dolarów. HP obiecuje, że będzie oferował wsparcie dla serwerów z układami Itanium do roku 2025, a najbliższa aktualizacja ukaże się już w czerwcu, gdy zostanie udostępniony HP-UX 11i v3. Seria Itanium 9700 przeznaczona jest dla highendowych serewerów pracujących pod kontrolą Linuksa. W jej skład wchodzą cztery procesory. Układy Itanium 9740 i 9760 zostały wyposażone w 8 rdzeni i 16 wątków, pierwszy z nich pracuje z zegarem o częstotliwości 2,13 GHz, drugi zaś z 2,66-gigahercowym zegarem. Układ 9740 wyposażono w 24 megabajty pamięci podręcznej trzeciego poziomu (cache L3), jego TDP wynosi 170 W, a kosztuje on 2650 dolarów. Kość 9760 korzysta z 32 megabajtów L3, charakteryzuje się identycznym TDP co poprzednik, a jego cena to 4650 USD. Pozostałe dwie kości – Itanium 9720 i 9750 – korzystają z czterech rdzeni i 8 wątków. Procesor 9720 wyceniono na 1350 dolarów, taktowany jest zegarem 1,73 GHz, korzysta z 20 MB L3, a jego TDP to 130 watów. Kość 9750 pracuje z 2,53-gigahercowym zegarem, ma do dyspozycji 32 MB L3, TDP 170 W i trzeba zań zapłacić 3750 USD. Kości współpracują z układami DDR3 o częstotliwości taktowania do 1067 MHz. Wszystkie układy wykonano w technologii 32 nanometrów i wyposażóno w 3,1 miliarda tranzystorów. « powrót do artykułu
  18. Użytkownicy oprogramowania antywirusowego firmy Avast skarżą się, że po niedawnej aktualizacji stracili dostęp do części witryn internetowych i nie mogą zaktualizować Windows. Wydaje się, że przyczyną tego stanu rzeczy jest błąd w mechanizmie Web Shield. Odpowiada on za skanowanie odwiedzanych witryn i blokowanie złośliwego kodu. Wyłączenie tego mechanizmu pozwala na odzyskanie dostępu do witryn. Większość skarżących się użytkowników informuje, że problemy pojawiły się po aktualizacji do wersji 17.4.2294. W niektórych przypadkach problem został rozwiązany dzięki ponownemu zainstalowaniu oprogramowania. Problem może dotyczyć olbrzymej rzeszy użytkowników. Avast to najpopularniejszy dostawca oprogramowania antywirusowego. Ma on aż 21% udziałów w rynku. To niemal dwukrotnie więcej niż drugi na liście ESET z 12,5-procentowym udziałem. « powrót do artykułu
  19. Dwa dni po ataku na 200 000 komputerów, który wykonano za pomocą narzędzi opracowanych na podstawie robaka stworzonego przez NSA (National Security Agency), przedstawiciel Microsoft skrytykował działania rządowych agencji wywiadowczych. Prezes i główny prawnik koncernu z Redmond wydał ostre oświadczenie, w którym dostało się nie tylko NSA. Atak przeprowadzony przez nieznaną wcześniej grupę Shadow Brokers spowodował sporo zamieszania w cyfrowym świecie, a Microsoft opublikwał łaty, w tym także dla niewspieranego od lat Windows XP. Atak ten to kolejny przykład pokazujący, dlaczego przechowywanie przez agencje rządowe szkodliwego kodu jest takim problemem. Problem powtarza się przez cały 2017 rok. Widzieliśmy już kod CIA opublikowany na WikiLeaks, a teraz kod ukradziony NSA zaatakował na całym świecie. Po raz kolejny exploity będące w rękach rządu wyciekają i powodują duże zniszczenia. To tak, jakby wojsku ukradziony rakiety Tomahawk. A najnowszy atak to przykład niezamierzonego ale niepokojącego związku pomiędzy dwoma najpoważniejszymi obecnie zagrożeniami IT – działań państwa oraz świata przestępczości zorganizowanej. [...] Rządy powinny brać pod uwagę szkody, jakie wyrządza tworzone i przechowywane przez nich oprogramowanie. To jeden z powodów, dla których w lutym wezwaliśmy do stworzenia „Cyfrowej Konwencji Genewskiej”. Miałaby one zobowiązywać rządy do przekazywania producentom oprogramowania informacji o znalezionych przez siebie dziurach, zamiast zachowywania ich w tajemnicy, tworzenia szkodliwego kodu czy sprzedawania informacji o nich. Wspomniany szkodliwy kod został w olbrzymiej mierze stworzony na podstawie kodu EternalBlue zbudowanego przez NSA. Amerykańska agencja bierze w nim na cel dziurę występującą w Server Message Block. To moduł obecny we wszystkich wersjach Windows z wyjątkiem Windows 10. W ciągu kilku godzin od ataku szpitale, banki, firmy kurierskie czy linie kolejowe utraciły dostęp do potrzebnych im danych. Atak postawił na nogi specjalistów ds. bezpieczeństwa z całego świata. Skoro bowiem przestępcy byli w stanie przeprowadzić takie uderzenie, nikt nie może być pewien, czy nie będą mogli zaszkodzić nam bardziej. Piątkową serię ataków udało się stosunkowo szybko zatrzymać. Nie ma jednak pewności czym w najbliższej przyszłości zaskoczą cyberprzestępcy i jaka będzie w tym rola służb specjalnych. « powrót do artykułu
  20. W ciągu ostatnich lat pojawiły się doniesienia o bąblach metanu wydobywających się z dna Morza Wschodniosyberyjskiego. Jako, że mamy do czynienia z ociepleniem klimatu, a metan jest bardzo silnym gazem cieplarnianym, doniesienia takie zabrzmiały alarmująco. Nie wiadomo jednak było, czy mamy tutaj do czynienia z nowym zjawiskiem i metan zaczął wydobywać się z wiecznej zmarzliny wskutek jej rozmarzania czy też bąble pojawiają się od dawna, a dopiero teraz zostały zauważone. Badania przeprowadzona na podobnych bąblach w okolicach Svalbardu przyniosły uspokajające informacje. Mimo, że ilość metanu wydobywającego się z dna Morza Wschodniosyberyjskiego jest wyjątkowo duża, wszystko wskazuje na to, że nie jest to nowe zjawisko, a metan uwalnia się tam od tysiącleci. Z badań okolic Svalbardu wynikało również, że metan wydobywający się z głębokich partii oceanu zostaje uwięziony w kolumnie wody i nigdy nie trafia do atmosfery, gdyż zdążą go skonsumować mikroorganizmy. To pozwoliło lepiej zrozumieć kontekst metanu z Morza Wschodniosyberyjskiego, które jest morzem płytkim. Teraz nowe badania autorstwa Johna Pohlmana ze Służby Geologicznej Stanów Zjednoczonych przyniosły kolejne niespodzianki. Pohlman i jego zespół postanowili zbadać ile dwutlenku węgla pochłaniają z atmosfery mikroorganizmy żyjące w regionach wydobywania się metanu. Naukowcy zbadali wody i powietrze u zachodnich wybrzeży Svalbardu. Zauważyli, że nad miejscami, gdzie metan wydobywał się z głębokości większej niż 240 metrów nie występował nadmiar metanu ani w powietrzu, ani w wodach powierzchniowych, co znaczy, że z tej głębokości metan nie trafia już do atmosfery, gdyż jest pochłaniany przez mikroorganizmy. Najmniejsze badane głębokości wydobywania się metanu wynosiły mniej niż 100 metrów i nad takimi miejscami w powietrzu odnotowano mierzalną ilość metanu. Amerykanie badali obszar o powierzchni około 100 kilometrów kwadratowych i na tej podstawie wyliczyli, że na całym świecie nie istnieje wystarczająco dużo płytkich wód, by światowa emisja metanu z tych źródeł stanowiła poważny problem. Tutaj jednak pojawił się pewien problem, gdyż szacunki z Morza Wschodniosyberyjskiego wskazywały, że wydobywa się tam sto razy więcej metanu niż wynika to z badań przy Svalbardzie. Uczeni przypuszczają, że różnica wynika stąd, iż w pobliżu Svalbardu poziomy ruch wody może transportować część metanu z płytkich wód na wody głębokie. W Morzu Wschodniosyberyjskim nie ma głębokich wód, w których metan mógłby zostać uwięziony. Jeszcze bardziej interesująca obserwacja dotyczyła dwutlenku węgla. Pomiary CO2 wykazały, że okolice Svalbardu nie przyczyniają się do wzmocnienia efektu cieplarnianego. Wręcz przeciwnie. Ilość CO2 rozpuszczonego w wodach była niska, co wskazuje, że jest on wchłaniany przez organizmy żywe. Ilość CO2 pobieranego w tamtych okolicach z atmosfery jest około 1900 razy większa niż ilość uwalnianego metanu. Biorąc to pod uwagę należy stwierdzić, że potencjał tworzenia efektu cieplarnianego wchłoniętego dwutlenku węgla jest 70 do 230 razy większy niż potencjał uwolnionego metanu. Przewyższa on nawet potencjał tworzenia efektu cieplarnianego przez metan uwalniany z Morza Wschodniosyberyjskiego. Naukowcy przypuszczają, że efekt ten spowodowany jest faktem, że z dna morza unoszą się nie tylko bąble metanu, ale również bogate w składniki odżywcze wody, które napędzają wzrost planktonu wykorzystującego fotosyntezę. Kwestią otwartą pozostaje pytanie, czy i w innych miejscach gdzie z płytkich wód wydobywa się metan, mamy do czynienia podobnym zjawiskiem. Prawdopodobnie tak, gdyż metan łatwiej dociera do powierzchni tam, gdzie woda w naturalny sposób wędruje w górę. Ponadto tam, gdzie metan wydobywa się szczególnie intensywnie, bąble gazu mogą ciągnąć za sobą wodę. Jeśli rzeczywiście tak się dzieje, to zwiększenie się emisji metanu może być kompensowane zwiększoną żyznością wody i większym wchłanianiem CO2 przez żyjące w niej organizmy. « powrót do artykułu
  21. Badanie odchodów irbisów śnieżnych ujawniło, że istnieją 3 podgatunki tego kota. Grupa północna Panthera uncia irbis występuje w rejonie Ałtaju, grupa centralna Panthera uncia uncioides - w Himalajach właściwych i na Wyżynie Tybetańskiej, a grupa zachodnia Panthera uncia uncia - w Tienszanie i Transhimalajach. Autorzy publikacji z Journal of Heredity podkreślają, że to pierwsza analiza genetyczna irbisów, która objęła cały zasięg ich występowania. Genotypowano pary zasad mitochondrialnego DNA 70 osobników. Zagrożone wyginięciem irbisy występują na ogromnym obszarze o powierzchni ok. 1,6 mln km2 (w 12 państwach Azji). Badaniem ewentualnych podgatunków tego kota zajęto się dopiero teraz, bo jego habitaty znajdują się w odległych, niejednokrotnie niestabilnych politycznie regionach. Szanse na śledzenie za pomocą nadajników radiowych/GPS są znikome, bo w naturze trudno go obserwować, a tym bardziej schwytać. Oprócz tego w większości przypadków nie da się wskazać założycieli populacji irbisów trzymanych w niewoli. Wzorce zróżnicowania między podgatunkami irbisa wskazują na efekt bariery, związany z występującymi w regionie nieckami pustynnymi. Północny podgatunek odizolowała pustynia Gobi, a środkowy i zachodni rozdzieliły Transhimalaje. To ważne badanie, bo daje wstępny pogląd na strukturę i łączność populacji irbisów. Krótko mówiąc, populacje, które są połączone z innymi, są bardziej stabilne i mają większe szanse na przetrwanie. Wytypowanie podgatunków [...] pozwala m.in. lepiej zrozumieć ewolucję i ekologię gatunku. Nasze studium wskazuje na potrzebę współpracy międzynarodowej, by chronić nie tylko irbisy, ale i inne dzikie zwierzęta Azji - podsumowuje dr Jan E. Janecka z Uniwersytetu w Pittsburghu. « powrót do artykułu
  22. Kanadyjscy naukowcy w University of Waterloo połączyli używanie marihuany z gorszymi postępami w nauce. Uczniowie, którzy palą marihuanę z mniejszym prawdopodobieństwem otrzymują dobre stopnie i mniej chętnie idą na studia. Podczas badań, które opisano na łamach Journal of School Health, naukowcy porównywali osiągnięcia szkolne tych samych uczniów przed i po rozpoczęciu przez nich używania marihuany. Okazało się, że po tym, jak zaczęli używać marihuany co najmniej raz w miesiącu, uczniowie z czterokrotnie większym prawdopodobieństwem opuszczali zajęcia, z 2- do 4-krotnie większym prawdopodobieństwem nie odrabiali zadań domowych i mniej cenili dobre oceny, a same dobre oceny otrzymywali 2-krotnie rzadziej niż wcześniej. Naukowcy pytali też uczniów ostatnich klas o ich plany na przyszłość i to, co chcą osiągnąć. I tutaj badanie wykazało szkodliwy wpływ marihuany. Gdy uczniowie zaczynali palić ją codziennie okazywało się, że o 50% rzadziej wspominali, że mają zamiar studiować. Częściej za to mówili o zakończeniu nauki na szkole średniej. Nasze badania pokazują, jak ważne jest prowadzenie działań, które opóźniają zapoznanie się młodzieży z marihuaną – stwierdził profesor Scott Leatherdale. Obecnie więcej młodych ludzi sięga po marihuanę niż po papierosy, ale państwowe wysiłki na rzecz walki z tym nałogiem są niczym w porównaniu z wysiłkami na rzecz walki z alkoholem i tytoniem – dodaje uczony. Jednocześnie coraz więcej młodych ludzi wierzy, że marihuana jest całkowicie nieszkodliwa. To tym bardziej groźne, że substancja ta jest najbardziej szkodliwa dla młodego mózgu. Badacze sprawdzili też, jak na ambicje młodych ludzi wpływa alkohol. Okazało się, że rozpoczęcie spożywania alkoholu nie zmniejsza chęci do kontynuowania nauki w szkole wyższej. « powrót do artykułu
  23. Amerykańscy naukowcy zaprojektowali bioprzyjazny system magazynowania energii (nazywany biologicznym superkondensatorem), którego działanie bazuje na jonach z ludzkiego organizmu. Urządzenie jest nieszkodliwe dla człowieka i może wspomóc opracowanie dłużej działających rozruszników oraz innych implantów medycznych. Rozruszniki oraz inne implantowalne urządzenia medyczne są zasilane bateriami. Po jakimś czasie trzeba je wymieniać, co wymaga kolejnej operacji (to z kolei oznacza ryzyko zakażenia). Poza tym baterie zawierają toksyczne materiały, które jeśli wyciekną, mogą zaszkodzić pacjentowi. Zespół z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles i Uniwersytetu Connecticut wpadł na pomysł magazynowania energii bez baterii. Zaproponowany superkondensator ładuje się dzięki elektrolitom z płynów ustrojowych, np. moczu i surowicy. Superkondensator może także współpracować z tzw. energy harvesterem, który przekształca energię z ciepła i ruchu wewnątrz organizmu w energię elektryczną (na podobnej zasadzie działają samonakręcające się podczas noszenia zegarki). Współczesne rozruszniki mają ok. 6-8 mm grubości i średnicę 50-centówki. Mniej więcej połowę tej przestrzeni zajmuje bateria. Nowy superkondensator ma zaś tylko 1 mikrometr grubości. Wyginanie w ciele nie będzie powodować jego uszkodzeń mechanicznych. Co ważne, magazynuje on więcej energii niż baterie jonowe podobnej wielkości z dzisiejszych rozruszników. Biosuperkondensator składa się z arkuszy zredukowanego tlenku grafenu 2D, poprzetykanych warstwami zmodyfikowanych ssaczych białek. By móc skutecznie działać, rozruszniki bez baterii muszą być wyposażone w superkondensatory, który wychwytują, przechowują i transportują energię. Komercyjne superkondensatory są zbyt wolne do tego celu. Nasze badanie koncentrowało się [więc] na zaprojektowaniu czegoś, co równolegle spełniałoby 2 kryteria: potrafiło efektywnie wychwytywać energię i było kompatybilne z naszym ciałem - podsumowuje dr Maher El-Kady. « powrót do artykułu
  24. Kiedy i w jakich okolicznościach Mieszko I zdobywał ziemie plemienne w dorzeczach Odry i Wisły, które stały się fundamentem terytorialnym królewskiej Polski - m.in. na te pytania ma odpowiedzieć nowa popularnonaukowa produkcja filmowa „Droga do królestwa”. Film powstaje w wielokrotnie nagradzanej serii „Tajemnice początków Polski”. Jej pomysłodawcą i reżyserem jest Zdzisław Cozac. Będzie to próba całościowego spojrzenia na +szlak bojowy+ naszego pierwszego historycznego władcy Polski. Chcę skonfrontować dotychczasowy stan wiedzy na ten temat z najnowszymi odkryciami archeologicznymi - powiedział PAP Cozac. Dodał, że kilka dni temu rozpoczęły się pierwsze zdjęcia inscenizacji odbywających się z odtwórcami. W filmie „Droga do królestwa”, który powstaje w koprodukcji z TVP, wystąpi kilkunastu uznanych profesorów: archeologów i historyków - mediewistów, a także badaczy innych dziedzin, m.in. Jacek Poleski, Michał Parczewski, Sławomir Moździoch czy Wojciech Chudziak. Konsultantem naukowym filmu jest prof. Jerzy Strzelczyk. Film będzie próbą zarysowania sytuacji kształtującego się państwa polskiego za czasów Mieszka I. Co w strategii piastowskiego podboju odgrywało kluczową rolę - czy było to opanowanie głównych szlaków handlowych? Którędy wiodły? Czy były one głównym źródłem dochodów przeznaczanych na zbrojenia i budowę nowych grodów? Gdzie powstały kluczowe piastowskie ośrodki? Na te pytania chcą odpowiedzieć twórcy filmu. Cozac poruszy też temat wpływu czeskich Przemyślidów na obszar dzisiejszego Śląska i Małopolski. Reżyser spróbuje też odpowiedzieć na pytanie, czy powstanie Polski było wynikiem realizacji wizji genialnego stratega, czy też - w dużej części - grą przypadków, z której Mieszko I umiejętnie skorzystał. Jak zapowiada reżyser, obraz będzie miał formułę dotychczasowych filmów serii: prace archeologów na stanowiskach archeologicznych i badania laboratoryjne odkrytych zabytków będą się przeplatać z wizualizacjami 3D grodów oraz inscenizacjami z udziałem licznych odtwórców. Chciałbym, by ten film był jeszcze bardziej widowiskowy od dotychczasowych filmów serii, które realizowałem przez 7 ostatnich lat przy minimalnym finansowaniu - powiedział Cozac. Jednocześnie wyraził nadzieję, że produkcja otrzyma wsparcie finansowe Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Partnerem merytorycznym powstającego filmu jest Instytut Archeologii i Etnologii PAN, a wizualizacje 3D wykonuje m.in. koło naukowe z Wydziału Architektury Politechniki Poznańskiej. Zdzisław Cozac jest laureatem konkursu Popularyzator Nauki 2016, organizowanego przez serwis PAP - Nauka w Polsce oraz Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego w kategorii Media. Na cykl „Tajemnice początków Polski” składa się pięć produkcji, dotyczących głównie średniowiecznej historii naszego kraju. Pierwszy film: „Trzcinica - karpacka Troja” powstał w 2010 r., najnowsza produkcja - „Krzyż i korona” - miała premierę w kwietniu 2016 r. Za ich stworzenie Zdzisław Cozac otrzymał w sumie ponad 20 nagród na festiwalach w Polsce i za granicą. « powrót do artykułu
  25. W osadach z gorącego źródła w Pilbara w Zachodniej Australii znaleziono najstarsze znane pozostałości lądowego życia. Uczeni z Uniwersytetu Nowej Południowej Walii (UNSW) oszacowali ich wiek na 3,48 miliarda lat. Dotychczas najstarsze znane dowody na istnienie lądowego życia pochodziły z Afryki Południowej i liczyły sobie 2,7-2,9 miliarda lat. Nasze odkrycie dowodzi, że życie pojawiło się na lądzie znacznie wcześniej, niż sądziliśmy, nawet o 580 milionów lat wcześniej – mówi główna autorka badań, doktorantka Tara Djokic. To może sugerować, że życie pojawiło się w gorących źródłach słodkiej wody na lądzie, a nie, jak się dotychczas uznaje, powstało w oceanach i weszło na ląd, dodaje uczona. Obecnie istnieją dwie konkurencyjne teorie powstania życia. Jedna z nich mówi, że po raz pierwszy pojawiło się ono w pobliżu kominów geotermalnych na dnie oceanów. Druga to modyfikacja koncepcji Darwina, zgodnie z którą początków życia należy szukać w gorącym niewielkim źródle na lądzie. Zgodnie z nią życie miało powstać przed ponad 3,9 miliardami lat. Odkrycie Djokic jest wsparciem tej drugiej hipotezy. Nasze badania mają też implikacje dla poszukiwania życia na Marsie., Na Czerwonej Planecie istnieją bowiem osady z gorących źródeł, których wiek jest podobny do Formacji Dresser w Pilbara. Jednym z możliwych miejsc lądowania misji Mars 2020 są Wzgórza Kolumbii, gdzie wcześniej mogło istnieć gorące źródło. Jeśli na Ziemi zachowały się tak stare ślady życia, to jest duża szansa, że zachowały się one i na Marsie, stwierdza młoda uczona. W Dresser Formation w Pilbara Craton znajdują się dobrze zachowane osady liczące 3,5 miliarda lat. Uczeni znaleźli tam gejzeryt. To martwica krzemionkowa tworząca się wokół gejzerów wyłącznie w warunkach występujących na lądzie. Stąd też wiadomo, że mamy tam do czynienia z osadami lądowymi, a nie morskimi. Znaleziono w nich również stromatolity, skamieniałe mikrostromatolity, palisadowe struktury stworzone przez mikroorganizmy oraz dobrze zachowane bąble, których kształt wskazuje, iż uwięzły w kleistej substancji wytworzonej przez mikroorganizmy. To pokazuje różnorodność form życia, jakie istniały w słodkiej wodzie, na lądzie, na bardzo wczesnym etapie historii Ziemi – uważa profesor Van Kranendonk, dyrektor Australijskiego Centrum Astrobiologii i dziekan Wydziału Nauk Biologicznych, Środowiskowych i o Ziemi na UNSW. Profesor Kranendonk był częścią zespołu, który odkrył najstarsze znane ślady życie na Ziemi. Znaleziono je na Grenlandii, w miejscu, gdzie w przeszłości istniało płytkie morze, a ich wiek oceniono na 3,7 miliarda lat. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...