Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36968
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Japoński Softbank poinformował właśnie, że kupi od Alphabetu – konglomeratu, w skład którego wchodzi m.in. Google – dwie firmy zajmujące się robotyką, słynną Boston Dynamics oraz Schaft. Zamiarem Softbanku jest współpraca w rozwoju technologii inteligentnych robotów. Boston Dynamics i Schaft to dwie z dziewieciu firm, jakie Google kupił w 2013 roku. Wyszukiwarkowy gigant stworzył wydział robotyki, a na jego czele stanął twórca Androida, Andy Rubin. Robotyczne ambicje Google'a spełzły najwyraźniej na niczym. Przez kilka ostatnich lat nie zaprezentowano zbyt wielu interesujących rozwiązań. Przypomnijmy, że Boston Dynamics, kierowane przez legendarnego twórcę robotów Marca Raiberta, wyspecjalizowało się w coraz lepiej radzących sobie robotach czworonożnych i humanoidach. Z kolei Schaft, założona przez naukowców z Uniwersytetu Tokijskiego, udoskonala swoje dwunożne roboty. Postępy dokonywane w ramach Alphabet nie były tak szybkie jak wcześniej, co rodziło frustrację sięgającą daleko poza obie firmy, które zresztą zaczęły tracić utalentowanych ludzi. Od pewnego czasu pojawiały się pogłoski, że Boston Dynamics szuka nowego właściciela. Teraz wiemy, że będzie nim japoński Softbank, wielka korporacja telekomunikacyjna, która na rynku robotyki zadebiutowała w 2012 roku kupując za ponad 100 milionów dolarów francuską firmę Aldebaran Robotics. Niedawno Japończycy zainwestowali też w Fetch Robotics, firmę produkującą roboty do prac magazynowych. Z tego co obecnie wiadomo, ani Boston Dynamics ani Schaft nie mają obecnie produktu gotowego do szybkiej komercjalizacji. Jednak obie firmy dysponują coraz bardziej zaawansowanymi platformami zdolnymi do wykonywania coraz większej ilości zadań w środowisku naturalnym. Powstaje więc pytanie, na ile Softbank pozwoli obu firmom działać samodzielnie i tworzyć roboty, które coraz bardziej zadziwiają swoimi możliwościami, ale są dalekie od komercjalizacji, a na ile narzuci im, by skupiły się wyłącznie na pracach, które w bliskiej przyszłości przyniosą wymierne zyski. « powrót do artykułu
  2. Modelowanie 3D wskazało na obecność resztek pokarmu w skamieniałych odchodach (koprolitach) sprzed 230 mln lat. W koprolitach z górnego karniku znaleziono delikatne pozostałości chrząszcza, w połowie kompletną rybę i kawałki muszli zmiażdżonych małży. Szwedzko-francuski zespół podkreśla, że koprolity, opisane po raz pierwszy przez Williama Bucklanda w 1829 r., mogą zapewniać informacje o stylu życia i diecie, których nie da się wyczytać ze szkieletów zwierząt. Choć w ostatnich latach badania koprolitów znacznie zyskały na popularności, problemem pozostawało to, że gros informacji pozyskiwano z dwuwymiarowych przekrojów. Skamieniałości cięto, przez co dużej części okazu nie badano, a wielu inkluzji nie dało się rozpoznać. Naukowcy z Uniwersytetu w Uppsali i Europejskiego Ośrodka Synchrotronu Atomowego w Grenoble postanowili więc bezpiecznie zobrazować zawartość koprolitów w trzech wymiarach. Posłużyli się mikrotomografią sychrotronową. Badaniu poddano 2 koprolity - ZPAL AbIII/3401 i 3402 - ze zbiorów Instytutu Paleobiologii PAN. Odkryto je w Krasiejowie. Reprezentują one 2 biocenozy - jeziorną i lądową. Niekompletny ZPAL AbIII/3401 ma 46 mm długości i 33 mm średnicy w najszerszym miejscu. Cechuje go spiralna morfologia. Na zewnątrz, zwłaszcza na ułamanych krawędziach, widać szczątki ryby i małży. Choć w przewodzie pokarmowym relatywnie dużego drapieżnika (najprawdopodobniej ryby płucodysznej z rodzaju Ptychoceratodus) zjedzona ryba uległa zniekształceniom, nadal wyartykułowane są różne delikatne struktury. Dzięki temu można zauważyć podobieństwo do wymarłego przedstawiciela rodziny amiowatych. Koprolit ZPAL AbIII/3402 ma 53 mm długości i 23 mm szerokości. Jest wydłużony i niespiralny. W jego macierzy odkryto 2 małe, prawie całe pokrywy chrząszcza. Naukowcy wspominają też o kawałku odnóża. Każdy z tych elementów anatomicznych pochodzi od innego owada. ZPAL AbIII/3402 powstał z odchodów owadożernego zwierzęcia, które ewidentnie gustowało w małych chrząszczach. Rozmiar skamieniałości (średnica przywodzi na myśl odchody współczesnych kojotów) sugeruje, że drapieżnik był dość duży. Na razie odkryliśmy zaledwie czubek góry lodowej. Następnym krokiem będzie zbadanie wszystkich rodzajów koprolitów z tego samego stanowiska kopalnego, by ustalić, kto zjadał kogo i zrozumieć interakcje w obrębie ekosystemu - podsumowuje doktorant Martin Qvarnström. « powrót do artykułu
  3. W ubiegłym miesiącu Microsoft udostępnił przeznaczony dla sektora edukacyjnego system Windows 10 S. Ta wersja OS-u pozwala na zainstalowanie tylko tych aplikacji, które zostały pobrane z Windows Store. Ma też wiele innych ograniczeń, jak np. niemożność zmiany domyślnej przeglądarki czy wyszukiwarki. Teraz koncern z Redmond postanowił podkreślić, że Windows 10 S jest również wyjątkowo bezpieczny. Gigant twierdzi, że niemożność uruchomiania programów spoza oficjalnego firmowego obiegu czyni cały system bezpieczniejszym. Przedstawiciele Microsoftu informują, że żadne znane ransomware nie poradzi sobie z Windows 10 S. Nowa lepiej zabezpieczona wersja Windows 10 pozwala na uruchomienie aplikacji pochodzących wyłącznie z Windows Store, co oznacza, że nie można uruchomić programów spoza ekosystemu Microsoftu, a dotyczy to też szkodliwego oprogramowania. Dlatego tez możemy stwierdzić, żadne znane ransomware nie działa na Windows 10 S. Oczywiście nie oznacza to, że nowa wersja Windows jest całkowicie odporna na ataki. Zarówno w niej, jak i w przeglądarce Edge z pewnością istnieją dziury, które z czasem cyberprzestępcy będą starali się wykorzystać. « powrót do artykułu
  4. Trzydziestoczterotygodniowe płody interesują się rzutowanymi do macicy wzorami przypominającymi twarz i śledzą ich przemieszczanie po ścianie macicy. Wykazaliśmy, że płody potrafią odróżniać kształty i wolą śledzić te przypominające twarze. Od dziesięcioleci wiemy, że taka tendencja występuje u niemowląt, ale dotąd nie próbowano badać wzroku płodów - opowiada prof. Vincent Reid z Lancaster University. Wcześniejsze badania wykluczały bariery techniczne, ale brytyjski zespół mógł już wykorzystać usg. 4D. Naukowcy zdawali też sobie sprawę, że światło penetruje ludzkie tkanki i dostaje się do macicy, gdzie widzi je płód. Autorzy publikacji z pisma Current Biology badali 39 płodów. Prezentowali im twarzopodobne wzorce w zwykłej pozycji i odwrócone (wzór zawsze składał się z trzech kropek, ale w przypadku pierwszego typu bodźca dwie kropki kojarzące się z oczami znajdowały się na górze, a w przypadku drugiego - na dole). Rzutowane światło przesuwało się przez ich pole widzenia. Reakcje dzieci śledzono za pomocą USG 4D. Nagrania pokazały, że płody częściej odwracały głowę, gdy twarzopodobny bodziec był ustawiony w naturalnej pozycji. Istniała możliwość, że ze względu na nowość każdy bodziec będzie dla płodu interesujący. Gdyby tak było w analizowanej sytuacji, nie zobaczylibyśmy różnic w reakcji na zwykłą i odwróconą do góry nogami wersję bodźca. Okazało się jednak, że płody zachowują się podobnie jak niemowlęta. Łącznie oznacza to, że preferencja do twarzy rozpoczyna się jeszcze w czasie ciąży. Nie ma więc mowy o uczeniu po urodzeniu. Uzyskane wyniki wykluczają koncepcję wpajania afiliacyjnego [ang. filial imprinting]. By dalej badać percepcję i zdolności poznawcze płodów, np. czy potrafią one odróżniać liczby/ilości, zespół Reida pracuje nad ulepszeniem wykorzystywanego źródła światła. « powrót do artykułu
  5. Sztuczna inteligencja wzięła udział w egzaminach wstępnych z matematyki na jeden z chińskich uniwersytetów. Ukończyła je szybciej niż konkurenci, jednak zdobyła mniej punktów niż przeciętny kandydat na studia. AI-MATHS rozwiązywała dwie wersje zadań. Maszyneria składająca się z 11 serwerów ukończyła pierwszy test w ciągu 22 minut i zdobyła 105 na 150 punktów. Studenci mieli na testy 2 godziny. Później AI-MATHS wzięła się z kolejny test. Ukończyła go w 10 minut zdobywają 100 punktów. W ubiegłym roku ten sam test rozwiązywali studenci nauk humanistycznych, którzy zdobyli w nim średnio 109 punktów. Zarówno pytania jak i odpowiedzi udzielane przez maszynę były wyświetlane na ekranie, a trzyosobowa komisja przyznawała punkty. AI-MATHS zostało stworzone w 2014 roku przez firmę Zhunxingyunxue Technology, która wykorzystała olbrzymie ilości danych, sztuczną inteligencję i technologie rozpoznawania języka naturalnego. Mam nadzieję, że w przyszłym roku udoskonalimy maszynę tak, że zdobędzie ponad 130 punktów. Naszym celem jest spowodowanie, by sztuczna inteligencja uczyła się matematyki i pojmowała ją tak, jak ludzie – mówi Lin Hui, dyrektor generalny firmy. Egzaminy wstępne na uczelnię składają się z czterech elementów, a matematyka jest jednym z nich. Pozostałe to język chiński, język obcy oraz test albo z nauk humanistycznych albo ścisłych. SI liczy szybciej niż ludzie, ale wyzwaniem jest dla niej rozumienie języka. Robot miał problem z rozumieniem słów „studenci” i „wykładowcy”, nie zrozumiał pytania i nie otrzymał za nie punktów – wyjaśnia Lin. « powrót do artykułu
  6. Wysiłki na rzecz ochrony lwów, słoni czy wielorybów są znane na całym świecie. Mało jednak kto wie, że ochrony wymagają nie tylko duże piękne ssaki czy ptaki, ale również stworzenia, które często budzą nas strach czy obrzydzenie – owady. Na świecie prowadzi się bardzo mało programów ochrony owadów, a jeden z nich to przedsięwzięcie Davida Wallace'a i Corinne Watts z Nowej Zelandii. Na 16-hektarowym prywatnym Warrenheip Reserve możemy zobaczyć, jak w przeszłości wyglądała Nowa Zelandia. Ogrodzony 2,3-metrowym płotem rezerwat robi olbrzymie wrażenie w porównaniu z otaczającymi go pastwiskami. Płot, którego część znajduje się też pod ziemią, ma za zadanie powstrzymać niechcianych gości, przede wszystkim gryzonie. Najważniejszym mieszkańcem rezerwatu jest bowiem Deinacrida mahoenui. Ten olbrzymi szarańczak zwyczajowo zwany jest w Polsce wetą. W języku Maorysów jego nazwa oznacza "bóg brzydkich rzeczy". Deinacrida mahoenui jest rozmiarów sporej myszy i prawdopodobnie odgrywała wielką rolę w ekosystemie nowej Zelandii. Insekt prowadzi nocy tryb życia, żywiąc się liścmi, a dnie spędza w ukryciu, chowając się przed drapieżnikami. Podobnie jak inne wety jest zagrożona przez inwazyjne gryzonie. Zapach szarańczaka jest tak silny, że szczury i myszy z łatwością go wyczuwają. A Deinacrida mahoenui jest całkowicie bezbronna. To doprowadziło te owady na krawędź zagłady. Rząd Nowej Zelandii objął ochroną 16 z 83 gatunków wety. W ratowanie insektów zaangażowały się organizacje i osoby prywatne. Szarańczaki chronione są na niewielkich, wolnych od gryzoni wyspach oraz na izolowanych przestrzeniach na większych wyspach. Wysiłki się opłacają. Wallace i Watts mają w swoim rezerwacie kilka tysięcy szarańczaków. Mówią, że wiele wet z łatwością dostosowuje się do nowych warunków w rezerwatach. Nowa Zelandia oddzieliła się od dużych mas lądu około 80 milionów lat temu. Gdy przed 65 milionami lat zaczęły znikać dinozaury i zastępowały je ssaki, na Nowej Zelandii z ssaków żył tylko jeden gatunek nietoperza. Brak polujących ssaków stworzył świetne warunki do rozwoju dla bezlotnych ptaków oraz owadów, a duże zróżnicowanie geograficzne Nowej Zelandii, góry i zmiany poziomu morza, stworzyły nowe habitaty. Weta były jednymi z wygranych. Z czasem pojawiło się aż 11 gatunków wielkich wet (Deinacrida), które zajęły nisze zajmowane gdzie indziej przez gryzonie. Wyewoluowały też weta drzewne (Hemideina), które żyją w pniach i korzeniach, gdzie samce o wielkich głowach pilnują haremów samic. Są też weta, które w dzień żyją pod ziemią, a nocą polują na mniejsze bezkręgowce. Wszystkie wspomniane gatunki odgrywały bardzo ważną rolę w ekosystemie Nowej Zelandii. Przed 800 laty na wyspy przybył kiore, pacyficzny szczur, którego zawlekli na nie Polinezyjczycy. Kolejne inwazyjne gryzonie przybyły z europejskimi kolonistami. Ironią losu jest fakt, że Deinacrida mahoenui zostały ocalone przez inwazyjną roślinę. Nieliczni przedstawiciele tego gatunku zostali znalezieni w 1962 roku wśród kolcolistów, przywiezionych na Nową Zelandię w XIX wieku. Specjaliści szybko zauważyli, że kolcolisty rosną tak gęsto, że są niedostępne dla gryzoni. To uratowało wetę. w 1990 roku teren, na którym znaleziono gigantyczne owady został uznany za rezerwat, a obrońcy przyrody rozpoczęli próby powiększenia populacji owadów. W pierwszej dekadzie bieżącego wieku istniały trzy populacje Deinacrida mahoenui. Pierwsza wśród wspomnianych kolcolistów, druga na niewielkiej wyspie, a trzecia w Warrenheip Reserve. Miejscowa roślinność zadusiła jednak kolcolisty i oryginalna populacja Mahoenui zaczęła się zmniejszać i istnieją obawy, że zostanie utracona. To czyni owady z Warrenheip Reserve jedną z kluczowych populacji, z której mogą zostać one rozprzestrzenione do innych rezerwatów. Przypadkiem też ocalały wety, które polują na inne bezkręgowce. W 1993 roku na niewielkiej 13-hektarowej wolnej od gryzoni Middle Island znaleziono trzy samice i samca. Zwierzęta złapano i rozmnażano w niewoli. Dzięki temu zapoczątkowano populacje, które introdukowano na inne wyspy. Wcześniej oczyszczono je z gryzoni za pomocą trucizny. Wysiłki na rzecz ratowania owadów są wciąż rzadkością. Kilkanaście ogrodów zoologicznych hoduje żuki z gatunku Nicrophorus americanus i introdukuje je na Środkowym Zachodzie USA, a obrońcy przyrody doprowadzili do wpisania zagrożonego trzmiela Bombus affinis na listę gatunków chronionych. Na Międzynarodowej Czerwonej Liście gatunków zagrożonych znajduje się 1268 gatunków owadów, z czego większość nie jest w żadne sposób chroniona. Na ratowanie owadów nie przeznacza się wystarczających pieniędzy. Tymczasem, jeśli wyginą owady, mogą wyginąć też inne gatunki. Problem w tym, że owady rzadko przyciągają uwagę. Nie są piękne (z wyjątkiem motyli) i majestatyczne. Zwykle kojarzą się ze szkodnikami. Trudno więc przekonać władze i społeczeństwo do ich ochrony. « powrót do artykułu
  7. Najnowszy numer Nature przynosi sensacyjną informację – w Maroku odkryto najstarsze znane szczątki przedstawiciela kladu, do którego należy Homo sapiens. W pobliżu atlantyckiego wybrzeża, na stanowisku Jebel Irhoud, odkryto kości czaszki, twarzy i szczęki. Ich wiek oceniono na 315 000 lat Większość naukowców uważała dotychczas, że H. sapiens wyewoluował we wschodniej Afryce. Autorzy odkrycia mówią, że znalezienie szczątków na terenie Maroka nie oznacza, iż tam wyewoluowaliśmy. To raczej wskazówka, że ewolucja przebiegała w całej Afryce. Dotychczas uważano, że nasz gatunek pojawił się szybko gdzieś w „Ogrodzie Eden” zlokalizowanym najprawdopodobniej w Afryce Subsaharyjskiej. Moim zdaniem „Ogrodem Eden” Afryki jest prawdopodobnie cała Afryka. To bardzo duży ogród – mówi autor badań Jean-Jacques Hublin, dyrektor Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maksa Plancka w Lipsku. Hublin dowiedział o Jebel Irhoud na początku lat 80. ubiegłego wieku, gdy pokazano mu nietypową żuchwę dziecka. Wcześniej górnicy wykopali tam niemal kompletną czaszkę, później odkryto też zaawansowane kamienne narzędzia. Jako, że kości wyglądały na dość prymitywne, zaczęły pojawiać się różne teorie, w tym i takie, mówiące, że neandertalczycy zamieszkiwali północ Afryki. Później zaczęto sugerować, że szczątki należały do jakiegoś „archaicznego” gatunku człowieka, który został wyparty przez H. sapiens z południa. Najstarsze znane dotychczas szczątki Homo sapiens pochodzą bowiem z Etiopii i liczą sobie 196 000 lat, a badania DNA potwierdzają, że nasz gatunek pojawił się w Afryce przed 200 000 lat. Hublin przyjechał do Jebel Irhoud w latach 90. i zobaczył, że miejsce, w którym dokonano opisanych powyżej odkryć zostało zasypane. Dopiero w 2004 roku, gdy dołączył do Towarzystwa Maksa Plancka, zdobył środki potrzebne do rozpoczęcie wykopalisk. Początkowo zamiarem uczonego było jedynie przeprowadzenie datowania za pomocą nowszych metod, ale sytuację zmieniło odkrycie kolejnych ponad 20 ludzkich kości należących do co najmniej 5 osób. Eksperci z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maksa Plancka za pomocą dwóch różnych metod ocenili wiek kości na 280-350 tysięcy lat. To przekonała Hublina, że w Jebel Irhoud żył wczesny przedstawiciel naszego kladu. Znalezione zęby, chociaż większe niż u współczesnych ludzi, bardziej pasują do H. sapiens niż do neandertalczyków czy innych gatunków człowieka. Czaszki z Jebel Irhoud są bardziej wydłużone od naszych, co wskazuje na inną organizację mózgu. Znalezisko pokazuje, jak ewoluował H. sapiens od swojej najwcześniejszej formy do postaci anatomicznie współczesnej. Sądzimy, że 300 000 lat temu nasz gatunek, a przynajmniej jego najbardziej prymitywne formy, były rozsiane po całej Afryce – mówi Hublin. W tym czasie Sahara była pełna roślinności, rzek i jezior, nie była więc barierą nie do przebycia. Wnioski zespołu Hublina znajdują potwierdzenie w niedawno przeprowadzonych badaniach DNA. Mattias Jakkobsson z Uniwersytetu w Uppsali zsekwencjonował genom chłopca, którzy żył w Afryce Południowej przed 2000 lat. Badania wykazały, że przodkowie tego chłopca oddzielili się od innych, współcześnie istniejących w Afryce populacji H. sapiens przed ponad 260 000 lat. Zespól Hublina próbował pozyskać DNA z kości z Jebel Irhoud, ale się to nie udało. Część naukowców nie jest przekonanych co do wniosków Hublina. Ich zdaniem szczątki z Jebel Irhoud nie należą do Homo sapiens. Są jednak i tacy, których kości odkryte przez Hublina ostatecznie przekonały, że Jebel Irhoud było zamieszkane przez przedstawicieli naszego gatunku. « powrót do artykułu
  8. Kruki (Corvus corax) przez co najmniej 2 miesiące pamiętają ludzi, którzy je oszukali. Grupa austriackich i szwedzkich badaczy przeprowadziła eksperyment z oswojonymi C. corax. W ramach treningu każdemu z ptaków dawano lubiany przez kruki chleb. Później mogły go one wymienić na stanowiący jeszcze większy przysmak ser. Kiedy zasady gry zostały opanowane, niektórzy ludzie oszukiwali kruki i brali od nich chleb, a następnie zjadali i chleb, i ser. Dwóm dodatkowym ptakom pozwolono obserwować przebieg zdarzeń. Okazało się, że 2 dni później oszukane kruki nie zamierzały się wymieniać przekąskami z oszukującymi ludźmi. Chciały się zadawać tylko z uczciwymi albo neutralnymi osobami (które nie brały udziału w pierwotnej wymianie). Obserwatorzy nie wykazywali żadnych preferencji. Autorzy publikacji z pisma Animal Behaviour opowiadają, że po upływie 2 miesięcy tylko jeden z oszukanych kruków nie miał nic przeciwko targom z oszustem. Biolodzy podkreślają, że to oznacza, że kruki są w stanie zrozumieć, kiedy zostały oszukane i potrafią to skojarzyć z konkretną osobą. Mają też długą pamięć. « powrót do artykułu
  9. Specjaliści z Rice University i Texas Heart Institute zaprezentowali rozrusznik serca, który nie posiada baterii i może być wszczepiany bezpośrednio w mięsień sercowy pacjenta. Rozrusznik pobiera energię za pośrednictwem fal radiowych emitowanych przez zewnętrzny nadajnik. Zaprezentowany prototyp działa w odległości kilku centymetrów od nadajnika. Standardowe rozruszniki nie są wszczepiane bezpośrednio w serce. Są one umieszczane poza nim tak, by co jakiś czas chirurg, przeprowadzając drobny zabieg, mógł wymienić baterie. Z sercem łączy się za pomocą elektrod. Jednym z często występujących problemów związanych ze standardowymi rozrusznikami są komplikacje wynikające ze stosowania elektrod, w tym infekcje i krwawienia. W nowym rozruszniku elektrody nie są stosowane, zatem problemy te wyeliminowano. Co prawda pojawiły się ostatnio inne rozruszniki bez elektrod, jednak są one przystosowane do pracy z jedną komorą serca. Urządzenie opracowane przez Rice University i Texas Heart Institute dostarcza impulsów do wielu punktów wewnątrz lub na zewnątrz serca. Technologia ta pokazuje nam, że możliwe jest sięgnięcie po „Potrójną Koronę” w leczeniu najczęstszych i najniebezpieczniejszych arytmii. Możemy jednocześnie mieć zewnętrzne zasilanie, bezprzewodowe zapewnienie odpowiedniego rytmu oraz, co najważniejsze, defibrylację, która jest bezbolesna i niezauważalna dla pacjenta – mówi doktor Mehdi Razavi, dyrektor badań nad arytmią i innowacjami w THI. Układ scalony zastosowany w nowym rozruszniku ma mniej niż 4 milimetry szerokości, zawiera antenę, prostownik, układ zarządzania energią oraz jednostkę aktywującą rytm serca. Jest zasilany mikrofalami o częstotliwości 8-10 GHz. Urządzenie pozwala na dostosowywanie częstotliwości impulsów. Podczas testów na świni pozwalało na ustalenie częstotliwości uderzeń serca w zakresie 100-172 na minutę. « powrót do artykułu
  10. Dzięki Atacama Large Milimeter/submilimeter Array (ALMA) udało się zarejestrować izocyjanian metylu w gromadzie gwiazd IRAS 16293-2422. Odkrycia dokonały zespoły prowadzone przez Rafaela Martina-Domenecha z hiszpańskiego Centro de Astrobiolgia Victora M. Rivilli z Osservatorio Astrofisico di Arcetri we Florencji oraz, osobno, przez Nielsa Ligterinka z Obserwatorium w Leiden i Audrey Coutens z University College London. Ten system gwiazd wciąż dostarcza nam sensacyjnych odkryć. Znaleźliśmy już tam cukry, teraz odkryliśmy izocyjanian metylu. Ta rodzina organicznych molekuł bierze udział w syntezie peptydów i aminokwasów, które, w postaci białek, są biologicznymi postawami życia jakie znamy – mówią Ligterink i Coutens. ALMA pozwala naukowcom badać molekułę w różnych charakterystycznych zakresach fal radiowych. Dzięki temu uczeni odkryli w gorącym gęstym regionie pyłu i gazu otaczających młode gwiazdy unikatowe sygnatury. Po ich analizie oba zespoły doszły do wniosku, że mają do czynienia z izocyjanianem metylu, a symulacje komputerowe pozwoliły stwierdzić, skąd wzięła się ta molekuła w przestrzeni międzygwiezdnej. IRAS 16293-2442 to system składający się z wielu bardzo młodych gwiazd. Jest on położony w odległości około 400 lat świetlnych od Ziemi w obszarze zwanym Rho Ophiuchi w Gwiazdozbiorze Wężownika. Izocyjanian metylu znajduje się tam wokół każdej z młodych gwiazd. Obserwacje tego systemu pozwalają nam zrozumieć ewolucję Układu Słonecznego i badać warunki podobne do tych, jakie w naszej części wszechświata panowały przed 4,5 miliardami lat. Jesteśmy niezwykle podekscytowani tym odkryciem, gdyż te protogwiazdy są bardzo podobne do Słońca u początków jego życia. Występują tam też warunki odpowiednie do uformowania się planet wielkości Ziemi, stwierdzili Martin-Domenech i Rivilla. Z kolei Niels Ligterink powiedział: oprócz wykrycia tej molekuły, chcieliśmy się dowiedzieć, w jaki sposób one powstały. Nasze badania laboratoryjne wykazały, że izocyjanian metylu może tworzyć się na zimnych cząstkach w bardzo zimnym otoczeniu, w warunkach, jakie panują w przestrzeni międzygwiezdnej. To zaś wskazuje, że molekuła ta, a zatem podstawa do tworzenia się wiązań peptydowych, może być obecna wokół większości młodych gwiazd typu słonecznego. « powrót do artykułu
  11. Wyniki realizowanych w 2016 roku badań archeologicznych prowadzonych na Podkarpaciu ujawniły wielkie grodzisko kultury scytyjskiej – odkrycie ma wymiar europejski – to najdalej wysunięta na zachód osada tej kultury! Trzeba będzie zmienić mapy historyczne i inaczej spojrzeć na historię ziem polskich. Okolice Chotyńca (gm. Radymno, pow. jarosławski) to jedno z najciekawszych pod względem archeologicznym miejsc na terenie południowo-wschodniej Polski. Dzięki intensyfikacji badań związanych z budową autostrady A4 oraz dokonanym w roku 2016 odkryciom można stwierdzić, że jego rola w miarę postępów prac archeologicznych systematycznie rośnie, nabierając nowego znaczenia w wymiarze środkowoeuropejskim. W 2016 roku ekspedycja Instytutu Archeologii Uniwersytetu Rzeszowskiego przeprowadziła pierwsze prace wykopaliskowe na wielkim (ponad 40 ha powierzchni) grodzisku w Chotyńcu. Jest to stanowisko od dawna znane, jednak nigdy wcześniej nie było badane, stąd nic pewnego nie można było powiedzieć o jego chronologii. Rozpoczęte prace, pomimo ich ograniczonego zakresu (były to zaledwie wykopaliska sondażowe),pozwalają już jednak z całą pewnością na łączenie tego obiektu z wczesną epoką żelaza (IX/VIII-V wiek p.n.e.). Dowodzą tego odkryte materiały (zabytki) – ceramika, militaria. Potwierdzono to ostatnio datowaniem radiowęglowym (C14). Pod względem kulturowym zarówno samo grodzisko z tego właśnie czasu, jak i odkryte na nim zabytki są obce znanemu dotąd miejscowemu środowisku kulturowemu. Należy je bowiem łączyć ze scytyjskim kręgiem kulturowym. Jest to pierwsze takie grodzisko odkryte w obecnych granicach Polski, mające swe odpowiedniki w leśnostepowej strefie Europy Wschodniej. Grodzisko w Chotyńcu zachowane jest w nie najlepszym stanie. Niegdyś imponujące obwałowania ziemne zachowały się tylko w jego południowo-wschodniej części (około ¼ pierwotnego obwodu). Obecna szerokość podstawy wału to 30-40 m przy wysokości 3-3,5 m ponad otaczający teren. Na odcinakach o nieczytelnej w terenie linii wałów (które zostały zniszczone przez głęboką orkę i budowę drogi) można jednak zaobserwować ich przebieg na podstawie innej struktury i barwy ziemi, co doskonale zadokumentowano przy użyciu zdjęć z powietrza wykonanych przy pomocy drona. Pierwotne wymiary grodziska to około 610 x 600 m, a więc była to bardzo duża warownia. W przestrzeni między wałami (na tzw. majdanie) udało się zidentyfikować i częściowo rozpoznać (badania w tej części będą kontynuowane w 2017 roku) tzw. zolnik – kultowo-obrzędowe miejsce typowe dla grodzisk scytyjskich, nasycone wielką ilością ceramiki, kości zwierzęcych i innych artefaktów. Dokładne badania powierzchniowe prowadzone przez Instytut Archeologii UR w latach 2015-2017 oraz podjęte kwerendy źródłowe materiałów z wcześniejszych badań autostradowych ujawniły, że grodzisko w Chotyńcu można uznać za centralny punkt całego, gęsto zasiedlonego mikroregionu (aglomeracji). Jest to wyjątkowa sytuacja (nawet w skali całego kręgu scytyjskiego), gdzie możemy kompleksowo, na wielu stanowiskach obserwować przemiany i relacje kulturowe, strukturę osadniczą i życie codzienne we wczesnej epoce żelaza. W kontekście odkryć w Chotyńcu można zasygnalizować możliwość identyfikacji etnicznej ludności zamieszkującej południowo-wschodnią część Polski. Wiele przesłanek wskazuje na lud Neurów, wymieniony przez Herodota w V w. p.n.e. Tym samym byłby to pierwszy etnos*, który można umieszczać na mapie w dzisiejszych granicach Polski. Jest to bardzo znacząca korekta w dotychczas utrwalonym obrazie zróżnicowania kulturowo-etnicznego w tej części Europy. Aglomeracja chotyniecka z wczesnej epoki żelaza wymaga jeszcze dużego zakresu kolejnych prac. W 2017 roku konieczne jest dokończenie badań zolnika oraz przecięcie regularnym wykopem zniszczonego wału. Planowane są także badania geofizyczne całej powierzchni grodziska oraz badania wykopaliskowe na wybranych fragmentach majdanu. Program badań jest rozpisany na kilka kolejnych lat. Oprócz badań archeologicznych konieczne będą bardzo liczne ekspertzy przyrodnicze, które uszczegółowią wnioski wynikające z analizy źródeł archeologicznych. Badania grodziska w Chotyńcu oprócz znaczenia naukowego mają oczywiście wielką wartość konserwatorską. Dokładne rozpoznanie jest podstawą podejmowania kolejnych decyzji w zachowaniu obiektu i jego wykorzystaniu do promocji przeszłości w aspekcie mikroregionalnym oraz ogólnoeuropejskim. « powrót do artykułu
  12. Naukowcy z NCBJ przedstawili obiecujące wyniki badań nad otrzymywaniem materiału tarczowego do akceleratorowej produkcji technetu-99m – jednego z ważniejszych dla medycyny nuklearnej izotopów promieniotwórczych. Ich praca ukazała się w czerwcowym numerze czasopisma Applied Radiation and Isotopes. W dzia­ła­ją­cym w Na­ro­do­wym Cen­trum Ba­dań Ją­dro­wych (NCBJ) Ośrod­ku Ra­dio­izo­to­pów POLATOM (OR POLATOM) opra­co­wa­no wła­sną me­to­dę wy­twa­rza­nia tarcz do ak­ce­le­ra­to­ro­wej pro­duk­cji tech­ne­tu-99m. Tech­net-99m jest izo­to­pem pro­mie­nio­twór­czym sto­so­wa­nym na świe­cie w mi­lio­nach pro­ce­dur dia­gno­stycz­nych. OR POLATOM w Świerku wytwarza i dostarcza do kilkunastu krajów urządzenia (tzw. generatory) do bezpośredniego otrzymywania tego radioizotopu w szpitalach. W generatorach źródłem technetu-99m jest inny izotop promieniotwórczy, molibden-99, otrzymywany z uranu napromienianego m.in. w NCBJ w reaktorze jądrowym Maria. Naukowcy badają jednak możliwości zastosowania alternatywnej metody wytwarzania technetu-99m w akceleratorach. Zainteresowanie takimi badaniami pojawiło się kilka lat temu w wyniku globalnego kryzysu w dostawach molibdenu-99. Technet-99m można otrzymać w akceleratorze w wyniku napromienienia protonami tarczy zawierającej stabilny izotop molibden-100. Tarcze molibdenowe, które poddawane są napromieniowaniu w akceleratorze muszą spełniać kilka bardzo istotnych kryteriów – tłumaczy dr Izabela Cieszykowska z OR POLATOM, która kierowała pracami grupy badaczy. Materiały tarczowe przeznaczone do napromieniowania muszą charakteryzować się wysokim stopniem wzbogacenia oraz wysoką czystością chemiczną, by w wyniku napromieniania nie dochodziło do powstawania niepożądanych izotopów. Z punktu widzenia wytrzymałości na działanie intensywnej wiązki protonów, konieczne jest, aby tarcze akceleratorowe posiadały dużą odporność mechaniczną oraz wysokie przewodnictwo cieplne i elektryczne. Jednocześnie materiały takie powinny być odpowiednio porowate, by umożliwić szybkie rozpuszczenie tarczy po procesie napromieniowania i oddzielenie powstałego technetu-99m, którego okres półtrwania wynosi zaledwie 6 godzin. Do badań nad wytwarzaniem technetu-99m w akceleratorze naukowcy NCBJ wykorzystali metodę prasowania wzbogaconego molibdenu-100 do formy pastylki, a następnie jej spiekanie w atmosferze wodoru. W wyniku tych procesów otrzymywano pastylki o średnicy ok. 1 cm i o grubości poniżej 1 mm. Właściwości mechaniczne tak uformowanych tarcz silnie zależały od zastosowanego ciśnienia prasowania oraz od czasu spiekania. Wytrzymałość wytworzonych tarcz badano w Laboratorium Badań Materiałowych NCBJ. Najbardziej obiecujące pod względem jakości próbki zostały poddane naświetlaniu protonami w cyklotronie GE-PETtrace w ŚLCJ UW. Udało nam się opracować i zoptymalizować metodę wytwarzania tarcz molibdenowych, które wykazują odporność podczas napromieniania wiązką protonów, a jednocześnie po aktywacji ulegają rozpuszczeniu w krótkim czasie, co umożliwia szybki ich przerób – dodaje dr Cieszykowska. „Zaproponowana metoda produkcji technetu-99m z powodzeniem może być wykorzystywana tam, gdzie dostępne są typowe akceleratory działające na potrzeby PET. ” Prezentowana praca to jeden z elementów przygotowań do uruchomienia w Świerku cyklotronu, w ramach projektu Centrum Projektowania i Syntezy Radiofarmaceutyków Ukierunkowanych Molekularnie CERAD. Potrafimy już wytwarzać technet-99m, ale przede wszystkim myślimy o wytwarzaniu akceleratorowym innych izotopów promieniotwórczych do diagnostyki jak i do terapii, które dotychczas w Polsce nie były dostępne w takiej skali – wyjaśnia dr hab. Renata Mikołajczak, profesor NCBJ, kierownik projektu CERAD, uczestnik badań nad nowymi tarczami molibdenowymi. Duże nadzieje wiążemy np. z izotopami miedzi czy cyrkonu. Inny przykład to astat-211, który jest źródłem promieniowania alfa o bardzo małym zasięgu w tkankach, za to bardzo skutecznego, jeśli zostanie wprowadzone precyzyjnie w miejsce zmienione chorobowo. Prace nad przygotowaniem technologii akceleratorowej prowadzone były w NCBJ przy wsparciu projektowym Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej, a także funduszy na naukę w ramach projektu pt. „Alternatywne metody produkcji technetu-99m”, dofinansowanego przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju z Programu Badań Stosowanych w ścieżce A. W ich toku uczeni współpracowali ze Środowiskowym Laboratorium Ciężkich Jonów (ŚLCJ) Uniwersytetu Warszawskiego oraz Instytutem Chemii i Techniki Jądrowej w Warszawie. Współpracujące jednostki naukowe są partnerami w konsorcjum CERAD. W skład konsorcjum wchodzą także Warszawski Uniwersytet Medyczny, Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego i Uniwersytet Medyczny w Białymstoku. Projekt jest realizowany w ramach Działania 4.2 „Rozwój nowoczesnej infrastruktury badawczej sektora nauki” Programu Operacyjnego Inteligentny Rozwój 2014-2020, współfinansowanego ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego. OR POLATOM jest jednym z wiodących na świecie wytwórców i eksporterów radiofarmaceutyków. Do ich wytwarzania stosowane są izotopy promieniotwórcze otrzymywane w reaktorze badawczym Maria. Po uruchomieniu cyklotronu CERAD naukowcy w Świerku będą mogli wytwarzać radioizotopy wykorzystując zarówno neutrony z Marii jak i protony, deuterony i cząstki alfa z akceleratora. Praca pt. „Manufacturing and characterization of molybdenum pellets used as targets for Tc-99m production in cyclotron” ukazała się w czerwcowym numerze czasopisma Applied Radiation and Isotopes. Jej autorami są Izabela Cieszykowska, Tomasz Janiak, Tadeusz Barcikowski, Mieczysław Mielcarski i Renata Mikołajczak z NCBJ OR POLATOM, Jarosław Choiński z ŚLCJ, Marek Barlak z Zakładu Technologii Plazmowych i Jonowych NCBJ i Łukasz Kurpaska z Laboratorium Badań Materiałowych NCBJ. « powrót do artykułu
  13. Półroczne badanie przeprowadzone w Ekwadorze wykazało, że jedno jajko dziennie może pomóc niedożywionym dzieciom osiągnąć prawidłowy dla wieku wzrost. Głównymi przyczynami zahamowania wzrostu w kluczowych 2 pierwszych latach życia są niedożywienie, infekcje i choroby. Wg Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), zbyt niski jak na wiek wzrost występuje u 155 mln dzieci poniżej 5. roku życia. Większość z nich mieszka w krajach o niskim bądź średnim dochodzie. Szukając rozwiązania tego problemu, zespół Lory Iannotti z Uniwersytetu Jerzego Waszyngtona w St. Louis przeprowadzili półroczny eksperyment terenowy na wiejskich obszarach wyżynnych Ekwadoru. Objęto nim bardzo małe, bo 6-9-miesięczne dzieci. Amerykanie przeprowadzili losowanie 160 maluchów do 2 grup: jedzącej jedno jajko dziennie (dostawę jajek zapewniali naukowcy) i kontrolnej. Akademicy co tydzień odwiedzali rodziny, by upewnić się, że realizują one plan żywieniowy i że nie pojawiły się problemy zdrowotne, w tym alergia na jajka. Okazało się, że do końca okresu objętego badaniem zbyt niski wzrost występował w grupie jajecznej aż o 47% rzadziej niż w grupie kontrolnej, mimo że gdy eksperyment się rozpoczynał, dzieci za niskich w stosunku do wieku było w niej relatywnie więcej. Autorzy publikacji z pisma Pediatrics podkreślają, że choć niektóre maluchy z grupy kontrolnej także jadły jajka, nie spożywały ich jednak tak dużo jak przedstawiciele grupy eksperymentalnej. Byliśmy zaskoczeni, jak bardzo skuteczna okazała się ta interwencja - podkreśla Iannotti. Co ważne, to metoda dostępna dla populacji podatnych na ukryty głód i niedobór składników odżywczych. Amerykanka dodaje, że zawierające zestaw bardzo istotnych składników jajko stanowi dobrą propozycję dla dzieci, które mają przecież małe żołądki. Specjaliści dodają, że jajko to świetny pokarm uzupełniający, ale nie należy go wprowadzać do diety dzieci przed 4. miesiącem życia. By uniknąć zakażeń, np. salmonellozy, jajka powinny być dobrze ugotowane. « powrót do artykułu
  14. Trehaloza, która stanowi główny cukier hemolimfy owadów i występuje w grzybach, np. drożdżach, pomaga w leczeniu miażdżycy. Interesuje nas zwiększenie zdolności sprzątających makrofagów i uzyskanie supermakrofagów - opowiada prof. Babak Razani ze Szkoły Medycznej Uniwersytetu Jerzego Waszyngtona w St. Louis. W przebiegu miażdżycy makrofagi próbują naprawić uszkodzenia naczynia, oczyszczając ten rejon, ale przytłacza je zapalna natura blaszki. [...] Przybywają więc posiłki, które próbują posprzątać jeszcze większy bałagan i same stają się częścią problemu. Jest coraz więcej obumierających komórek i lipidów, a blaszka coraz bardziej się rozrasta. Podczas eksperymentów zespół Razaniego wykazał, że po zastrzykach z trehalozy myszy podatne na miażdżycę miały mniejsze blaszki. Rozmiary blaszki mierzone w korzeniu aorty były różne, ale średnio u gryzoni z grupy kontrolnej wynosiły 0,35 mm2, w porównaniu do 0,25 mm2 u myszy po iniekcji trehalozy. Oznacza to 30% zmniejszenie gabarytów. Efekt znikał, gdy trehalozę podawano doustnie lub wykorzystywano inny cukier (nawet o podobnej budowie). Trehazloza, która często wchodzi w skład lekarstw, jest zbudowana z dwóch cząsteczek glukozy połączonych wiązaniem O-glikozydowym. Wcześniejsze badania wielu zespołów wykazały, że uruchamia ważny proces komórkowy - autofagię. Dotąd nie było jednak wiadomo, jak do tego dochodzi. Razani wykazał, że trehaloza aktywuje czynnik transkrypcyjny EB (TFEB). TFEB dostaje się do jądra komórkowego makrofagów, wiąże się z DNA i włącza różne geny, uruchamiając cały łańcuch zdarzeń, prowadzący do wytworzenia dodatkowej aparatury sprzątającej - kolejnych organelli (fago- i lizosomów) do wychwytu i unieszkodliwiania "odpadów". Trehaloza nie tylko usprawnia istniejącą maszynerię, ale i pobudza komórkę, by ją rozbudowała. Skutkiem jest nasilenie autofagii. Czy to jedyny mechanizm działania trehalozy? Nie możemy odpowiedzieć ze 100% pewnością - nadal to sprawdzamy. Czy to jednak dominujący proces? Tak. Amerykanie kontynuują badanie trehalozy, zwłaszcza że została ona dopuszczona do spożycia i jest substancją lekko słodką. Jedną z przeszkód do przezwyciężenia jest konieczność jej wstrzykiwania. Po podaniu cukier traci prawdopodobnie swoje właściwości, bo enzymy trawienne rozkładają ją do glukozy. Ekipa Razaniego szuka więc sposobu, by zablokować białka, które za to odpowiadają. « powrót do artykułu
  15. W przypadku katastrofy naturalnej, gdy zostaną przerwane połączenia telefoniczne i internetowe, łączność mogłyby potencjalnie zapewniać drony. Problem jednak w tym, że bezpilotowe samoloty mogą pozostawać w powietrzu przez 1 lub maksymalnie 2 dni, a możliwości takie mają drony szpiegowskie wykorzystywane przez US Air Force. Utrzymanie za ich pomocą łączności na dużym obszarze byłoby zadaniem bardzo skomplikowanym, wymagającym koordynacji pracy wielu dronów, ich startów i lądowań, a koszty takie operacji byłyby liczone w tysiącach dolarów za godzinę. Inżynierowie z MIT-u stworzyli więc znacznie tańsze drony, które mogą pozostawać w powietrzu znacznie dłużej. Urządzenia o rozpiętości skrzydeł nieco większej niż 7 metrów, może zabrać na pokład sprzęt telekomunikacyjny o wadze do 18 kilogramów i wznieść się na wysokość 4500 metrów. Dron napędzany jest silnikiem benzynowym o mocy 5 KM i może przebywać w powietrzu przez ponad 5 dni. Oczywiście można zadać pytanie, dlaczego drona nie zasila energia słoneczna. W 2016 roku amerykańskie Siły Powietrzne rozpoczęły z MIT-em współpracę w celu stworzenia drona zasilanego energią słoneczną. Sądzono, że taki pojazd mógłby bezterminowo pozostawać w powietrzu. Jednak po zbadaniu i przeanalizowaniu problemu okazało się, że napędzany energią słoneczną dron nie jest dobrym rozwiązaniem. Taki pojazd dobrze będzie działał w lecie. Jednak w zimie, szczególnie z dala od równika, noce są dłuższe, a w ciągu dnia nie ma wystarczającej ilości słońca. Zatem dron musiałby zabierać więcej akumulatorów, a to powoduje, że jest większy i cięższy. W przypadku katastrof naturalnych takie drony sprawdziłyby się tylko w lecie na niskich szerokościach geograficznych. To po prostu nie działa, mówią autorzy nowego drona. Naukowcy wykorzystali specjalne narzędzie o nazwie GPkit, które pozwala na określenie optymalnych właściwości pojazdu przy wzięciu pod uwagę wszelkich ograniczeń i wymagań misji. W modelu zawarto ponad 200 różnych ograniczeń oraz modeli fizycznych. Otrzymaliśmy wszelkie informacje potrzebne do skonstruowania optymalnego drona. Mogliśmy też sprawdzić, jak musimy zmienić pozostałe parametry drona, jeśli postanowimy zmienić jeden z nich i jak wpłynie to na jego wydajność, dodają naukowcy. Gdy GPkit wskazał, że dron na energię słoneczną nie sprawdzi się, postanowiono sprawdzić podobny pojazd ale z silnikiem spalinowym. Na podstawie uzyskanych danych stworzono prototypowy samolot, zbudowany z włókna węglowego oraz Kevlaru. Dron został zaprojektowany tak, by można było go łatwo przechowywać i transportować standardowymi metodami. Dron startuje ze specjalnej rampy umieszczonej na dachu samochodu. Kierowca pojazdu musi osiągnąć odpowiednią prędkość, a wówczas zdalny pilot kieruje dziób pojazdu w górę i zwalnia pojazd z rampy. Podczas przeprowadzonych testów prototyp z powodzeniem startował, latał i lądował. Jego twórcy zwracają uwagę, że podczas wykorzystywania go w praktyce konieczne będzie zapewnienie odpowiedniej liczby osób, które będą w stanie nadzorować drona przez ponad 5 dni. Takie pojazdy mogą przydać się nie tylko podczas katastrof naturalnych. Można je będzie wykorzystać też do monitorowania stanu środowiska, sprawdzania kompleksów leśnych pod kątem pożarów, monitorowania przepływu rzek, mówią naukowcy z MIT-u i dodają oczywistym jest, że w ciągu kilku lat ktoś stworzy drona znacznie lepszego od naszego. « powrót do artykułu
  16. Rola przyjaźni wzrasta z wiekiem i w pewnym momencie może być ona ważniejsza od relacji rodzinnych. William Chopik, naukowiec z Uniwersytetu Stanowego Michigan, przeprowadził 2 badania z udziałem blisko 280 tys. osób. Amerykanin odkrył, że w miarę upływu czasu przyjaźnie stają się coraz ważniejsze dla jednostkowego szczęścia i zdrowia. U starszych dorosłych przyjaźnie są de facto silniejszym prognostykiem zdrowia i szczęścia niż relacje z członkami rodziny. Z wiekiem przyjaźnie stają się coraz ważniejsze. Kilku naprawdę dobrych przyjaciół może zmienić wszystko w kwestii zdrowia i dobrostanu. Mądrze więc inwestować w przyjaźnie, które nas najbardziej uszczęśliwiają. W ramach 1. studium Chopik analizował kwestionariusze dot. relacji, samooceny zdrowia i szczęścia (dane pochodziły od 271.053 osób w różnym wieku z ok. 100 krajów). Drugie z badań dotyczyło wsparcia/napięć w związkach i przewlekłych chorób u 7481 amerykańskich seniorów. Z 1. badania wynikało, że choć ogólnie zarówno związki rodzinne, jak i przyjacielskie były związane z lepszym zdrowiem i szczęściem, w starszym wieku to przyjaźnie stawały się silniejszymi prognostykami zdrowia i szczęścia. Drugie studium również wskazywało na moc przyjaźni. Kiedy przyjaciele stanowili źródło napięć, ochotnicy częściej wspominali o przewlekłych chorobach. Gdy zaś byli dla nich wsparciem, okazywali się szczęśliwsi. Chopik podejrzewa, że powodem jest opcjonalna natura przyjaźni; z biegiem lat trzymamy się bowiem przyjaciół, których lubimy i którzy nas uszczęśliwiają, a zrywamy kontakty z pozostałymi. Przyjaciele są też wsparciem dla singli lub dla tych, którzy w potrzebie nie mogą liczyć na rodzinę. To oni zapobiegają samotności seniorów w okresach żałoby i pomagają ponownie odkryć życie towarzyskie po przejściu na emeryturę. Jak podkreśla Chopik, związki rodzinne także są często przyjemne, ale niekiedy interakcje z krewnymi bywają negatywne i monotonne. Profesor dodaje, że w badaniach nad relacjami przyjaźnie zajmują często poślednie miejsce, co jest dziwne, zważywszy że mogą silniej wpływać na szczęście i zdrowie niż inne związki. « powrót do artykułu
  17. Nowoczesna technologia ratuje zagrożone gatunki. W jednym z prywatnych rezerwatów w Afryce Południowej użyto rozwiązań typu IoT (Internet of Things), dzięki czemu liczba nosorożców zabitych przez kłusowników zmniejszyła się aż o 96%. Po wdrożeniu nowoczesnych rozwiązań na terenie parku zginęły jedynie 2 nosorożce, dokonano 13 aresztowań i udało się zapobiec 26 przypadkom kłusownictwa. Sądzę, że tak dramatyczny spadek kłusownictwa spowodowany jest tym, że informacje rozniosły się wśród syndykatów przestępczych. Nie rozumieją tej technologii, więc unikają naszego terenu. Oczywiście przenoszą się na inne tereny, ale im bardziej rozpowszechnimy to rozwiązanie, tym lepsze będą wyniki – mówi Bruce Watson z Dimension Data. Dotychczas nowoczesne technologie wykorzystywano w ten sposób, że w rogu nosorożca umieszczano czujnki, który łączył się z innym czujnikiem umieszczonym pod skórą w tylnej części ciała zwierzęcia. Gdy komunikacja pomiędzy oboma urządzeniami została przerwana, wiadomo było, że coś się dzieje. Jednak zwykle było już za późno, by uratować nosorożca. Wspomniany rezerwat jest chroniony w nieco inny sposób. Wzdłuż płotu o długości 72 kilometrów umieszczono kamery na podczerwień oraz czujniki, a wszystko połączono za pomocą sieci Wi-Fi. Każdy sektor wzdłuż płotu ma swój identyfikator, jeśli więc płot zostanie przecięty, natychmiast znamy koordynaty i wysyłamy strażników w samochodach i śmigłowcu – wyjaśnia Watson. Płot składa się z sektorów o długości 1 metra każdy, a dotarcie do dowolnego jego punktu zajmuje strażnikom mniej niż 7 minut. W ten sposób nie ingerujemy w zachowania zwierząt. Połączenie technologii, ludzi i gadżetów pozwoliło na stworzenie bezpiecznej przystani dla zwierząt, stwierdza Watson. W płocie znajdują się cztery wejścia, nad którymi czuwają kamery i urządzenia biometryczne. Przejeżdżające pojazdy są na bieżąco sprawdzane w policyjnej bazie danych, wiadomo więc, czy nie zostały ukradzione. Sprawdzani są też pasażerowie, a szkolone psy poszukują broni, rogów nosorożców i mięsa dzikich zwierząt. System sprawdza się na tyle dobrze, że od jego wprowadzenia kłusownicy zabili tylko 2 nosorożce. Nie udało im się zabrać rogów. Także i w tych przypadkach system zadziałał, było jedna już zbyt późno. System jest wciąż rozbudowywany. Jako, że kłusownicy próbują przeskakiwać płot wykorzystując w tym celu długie tyczki, instalowane są dodatkowe kamery, a dodatkowe czujniki akustyczne mają z większą dokładnością pokazywać, gdzie płot został przecięty. Planowane jest też doczepianie czujników do każdego wjeżdżającego samochodu, dzięki czemu strażnicy będą natychmiast wiedzieli, jeśli pojazd zjedzie z zaplanowanej trasy. Zastosowane rozwiązanie sprawdza się na tyle dobrze, że jego wdrożeniem jest już zainteresowany kolejny rezerwat w RPA, powstały też plany zastosowania tego typu rozwiązań w Zambii. Do twórców systemy trafiły też trzy zapytania dotyczące możliwości ochrony tygrysów w Indiach oraz prośba o ochronę zatoki w Nowej Zelandii, w której regularnie zabijane są płaszczki. « powrót do artykułu
  18. Amerykańskie Siły Powietrzne (US Air Force) posiadają dwa pojazdy X-37B, które przypominają niewielkie promy kosmiczne. Od 2010 roku każdy z nich odbył w przestrzeni kosmicznej po dwie autonomiczne misje trwające od 224 do 717 dni. Dotychczas pojazdy za każdym razem były wystrzeliwane za pomocą rakiety Atlas V budowanej przez United Launch Alliance. Jednak już wkrótce to się zmieni. Podczas wczorajszego spotkania Komitetu Senatu ds. Sił Zbrojnych wystąpiła Sekretarz Sił Powietrznych Heather Wilson i poinformowała, że piąta misja X-37B zostanie przeprowadzono za pomocą rakiety Falcon 9 firmy SpaceX. Początek misji zaplanowano na sierpień. Pani Wilson stwierdziła, że rozwój prywatnego przemysłu kosmicznego jest wielką szansą za amerykańskich sił zbrojnych. Dzięki zwiększającej się konkurencyjności wojsko zyskało dostęp do przestrzeni kosmicznej po bardzo konkurencyjnych cenach, stwierdził Wilson. Słowa takie padły w odpowiedzi na pytanie Martina Heinricha, który chciał się dowiedzieć, jakie są możliwości USAF w zakresie szybkiego dostępu do przestrzeni kosmicznej. Wilson stwierdziła, że konkurencja pomiędzy SpaceX i innymi prywatnymi firmami przyczynia się do zwiększenia zdolności wojska do wejścia w przestrzeń kosmiczną i znacząco obniża koszt tego typu operacji. Pomimo upływu lat wciąż nie wiemy, do czego służą pojazdy X-37B. Wojskowi milczą, a eksperci sądzą, że prowadzone są działania wywiadowcze oraz badania, których celem jest stworzenie załogowej wersji pojazdu na potrzeby USAF. Rozważa się też możliwość przechwytywania przez pojazd satelitów, celem ich sprowadzenia na Ziemię i naprawy. Niektórzy eksperci uważają, że US Air Force powinny na większą skalę współpracować z prywatnym przemysłem kosmicznym. Niedawno naukowcy z należącego do USAF Air University opublikowali opracowanie, w którym stwierdzają, że rozwój takich firm jak SpaceX, Blue Origin, Vulcan Aerospace czy Virgin Galactic daje Stanom Zjednoczonym znaczącą przewagę nad innymi krajami w dziedzinie rakiet wielokrotnego użytku. Autorzy raportu ostrzegają jednocześnie, że jeśli rząd w Waszyngtonie nie dokona strategicznych inwestycji w sektor prywatny, to inne kraje, takie jak Chiny, mogą skopiować amerykański model rozwoju i przegonić USA. « powrót do artykułu
  19. Przeprowadzona za pomocą spektroskopów obserwacja egzoplanety WASP-127b wskazuje, że w jej atmosferze mogą w ogóle nie występować chmury. WASP-127b to superNeptun, którego masa wynosi około 0,18 masy Jowisza, a promień to 1,37 promieni Jowisza. Planeta krąży wokół gwiazdy typu widmowego G5, która znajduje się w odległości około 322 lat świetlnych. Pełny obieg zajmuje jej około 4,2 dni. Duża jasność gwiazdy i niewielka odległość pomiędzy nią a WASP-127b czynią z planety świetny obiekt do badań atmosferycznych. Badania takie zostały przeprowadzone przez zespół Enrica Palle z Universidad de La Laguna w Santa Cruz de Tenerife, kóry wykorzystał Andalucia Faint Object Spectrograph and Camera (ALFOSC) zainstalowany w Nordic Optical Telescope (NOT) na Roque de los Muchachos. Uzyskane dane wskazują, że w atmosferze WASP-127b mogą nie występować chmury. Naukowcy podkreślają jednak, że konieczne jest przeprowadzenie bardziej szczegółowych badań, by potwierdzić te spostrzeżenia. Zespół Palle proponuje przeprowadzenie badań z udziałem naziemnych oraz kosmicznych teleskopów, w tym Teleskopu Kosmicznego Jamesa Webba, który w przestrzeń kosmiczną ma trafić w październiku przyszłego roku. Tego typu obserwacje powinny pomóc nie tylko w ustaleniu, czy WASP-127b posiada chmury, ale pomóc poznać jej historię oraz przyczynę, dla której ma tak niską masę przy tak dużej objętości. Odkrycie fizycznego mechanizmu stojącego za napęcznieniem planety pozwoli nam zrozumieć, w jaki sposób ewoluują planety tego typu i jak ich los jest powiązany z gwiazdą macierzystą – stwierdzili autorzy badań. « powrót do artykułu
  20. Zespół archeologów, m.in. z Instytutu Badań Tropikalnych Smithsona, zidentyfikował guz kości w prawej kości ramiennej młodego człowieka, który ok. 1300 r. n.e. został pochowany w zachodniej Panamie w kopcu śmieci na stanowisku zwanym Cerro Brujo (Wzgórzem Czarownic). W oparciu o badanie zęba sądzimy, że on (lub ona) został pochowany ok. 150 lat po opuszczeniu osady. Biorąc pod uwagę że ciało ciasno owinięto w pozycji płodowej, w dodatku twarzą w dół, i pogrzebano z 2 glinianymi naczyniami i konchą przypominającą te nadal używane przez Indian Ngäbe, sądzimy, że był to rytuał pogrzebowy - opowiada dr Nicole Smith-Guzmán. Pochówek został odkryty w 1970 r. przez Olgę Linares i Anthony'ego Ranere'a. Linares uważała, że pierwsi mieszkańcy Cerro Brujo byli rolnikami, którzy uciekając w ok. 600 r. n.e. przed wybuchem wulkanu Barú, przybyli do miejsca oddalonego ok. 3 km od wybrzeża karaibskiego z pobliskiej wyżyny Chiriquí. Linares i Ranere odkryli też, że miejsce było zamieszkiwane 2-krotnie: od ok. 600 r. n.e. i ponownie między 780 a 1252 r. Pochowanie nastolatka/nastolatki w największej z pięciu stert śmieci na stanowisku mogło być podyktowane tym, że kiedyś mieszkali tu jego/jej przodkowie. Smith-Guzmán jest bioarcheologiem i zajmuje się badaniem kości pod kątem występowania objawów chorób. Przeglądając szczątki prawdopodobnie 14-16-letniej osoby po 46 latach od ich odkrycia, ze zdumieniem zauważyła symptomy nowotworu kości ramiennej. Amerykanka zabrała kości do Centro Radiológico Metropolitano w Panamie i na oddział radiologii w Punta Pacífica Hospital. O ile nam wiadomo, to pierwszy przypadek nowotworu kości w antycznych kościach z Ameryki Środkowej. Dwa najbardziej prawdopodobne w tym przypadku nowotwory - kostniakomięsak i mięsak Ewinga - występują najczęściej [właśnie] u dzieci i młodzieży. Gros z opublikowanych dotąd raportów dotyczyło [jednak] dorosłych (prawdopodobnie przez złe zachowanie szczątków młodszych osób), co sprawia, że opisywane znalezisko jest tym cenniejsze. Kości noszą również ślady anemii, która była skutkiem nowotworu lub choroby zapalnej czy metabolicznej. Konchy z muszli Charonia variegata są wykorzystywane przez Indian podczas rytuału balsería. Ngäbe uważają, że naruszenie równowagi między światem duchowym i materialnym może prowadzić do choroby, w przebiegu której podczas snu złe duchy wkraczają do ciała, by porwać duszę. Tradycyjnie próbę uzdrowienia człowieka za pomocą ziołowych środków, np. z Hoffmannia longipetiolata, mógł podejmować szaman (sukia). H. longipetiolata do dziś jest zresztą wykorzystywana jako środek znieczulający. By dowiedzieć się więcej o pochodzeniu młodego człowieka i rodzaju nowotworu, Smith-Guzmán zastosuje analizy DNA (pomogą jej w tym specjaliści z Uniwersytetu w Getyndze). « powrót do artykułu
  21. W poniedziałek 6 czerwca, Indie wystrzeliły swoją najcięższą rakietę. W przyszłości może ona wynieść człowieka w przestrzeń kosmiczną. Rodzimej produkcji GSLV (Geosynchronous Satellite Launch Vehicle) Mark III, wystartowała w kosmodromu Sriharikota z stanie Andhra Pradesh o godzinie 17:28 miejscowego czasu. Pojazd wyniósł ważącego ponad trzy tony satelitę komunikacyjnego GSAT-19. Przedstawiciele Indyjskiej Organizacji Badań Kosmicznych oświadczyli, że to historyczny dzień dla ich kraju. GSLV Mk III to rozbudowana wersja rakiet GSLV. Nowy pojazd ma 43 metry wysokości i waży 640 ton. Pomimo tego, że jest o 6 metrów niższa od GSLV Mk II, to ma masę o 200 ton większą i jest w stanie wynieść na orbitę geostacjonarną ładunek o wadze do 4 ton. To niemal dwukrotnie więcej niż możliwości Mk II. GLSV Mk III składa się z zasadniczej części na paliwo ciekłe, dwa silniki na paliwo stałe i górny stopień na paliwo ciekłe. Jak oświadczyli przedstawiciele Indyjskiej Organizacji Badań Kosmosu (ISRO), głównym celem misji jest przetestowanie nowej rakiety. To historyczny dzień – powiedział przewodniczący ISRO, A.S. Kiran Kumar. Przypomnijmy, że to już kolejny w ostatnim czasie sukces Indii w kosmosie. w 2013 roku wystartowała misja Mangalayan, w ramach której Indie umieściły pojazd na orbicie Marsa. Tym samym dołączyły do wyjątkowo wąskiego elitarnego klubu krajów i organizacji (po ZSRR, USA i Unii Europejskiej), które dokonały takiego wyczynu. Stały się też pierwszym krajem, któremu udało się to za pierwszym razem, a dodatkową wisienka na torcie jest fakt, że pojazd, który miał krążyć na orbicie przez pół roku, wciąż jest sprawny, a jego misję przedłużono do roku 2020. Niedawno informowaliśmy też, że Indie pobiły rekord w liczbie satelitów wyniesionych za pomocą pojedynczej rakiety. W lutym na orbitę trafiły 104 satelity. Nietrudno zauważyć, że o ile NASA pozostaje poza zasięgiem konkurencji, to w Azji toczy się wyścig o podbój kosmosu. Rosja, która może poszczycić się bogatą tradycją podboju kosmosu i wieloma sukcesami jeszcze z czasów ZSRR, zaczyna wyglądać coraz bardziej blado na tle szybko nadrabiających zaległości Chin i Indii. « powrót do artykułu
  22. Jedzenie późno przez dłuższy czas zwiększa wagę, poziomy insuliny i cholesterolu, a także negatywnie wpływa na metabolizm tłuszczów oraz markery hormonalne związane z chorobami serca, cukrzycą itp. Wiemy z wcześniejszych badań, że pozbawienie snu negatywnie wpływa na wagę i metabolizm częściowo właśnie przez jedzenie późno w nocy. Pionierskie badania, w ramach których kontrolowaliśmy sen, dają nam bardziej złożony obraz korzyści wynikających z wcześniejszego spożywania posiłków. Jedzenie o późniejszych porach sprzyja negatywnemu profilowi wagi, energii i markerów hormonalnych - wyższej glukozie oraz insulinie (a to, jak wiemy, ma związek z cukrzycą), a także wyższemu cholesterolowi i trójglicerydom (które wpływają m.in. na choroby sercowo-naczyniowe) - tłumaczy dr Namni Goel ze Szkoły Medycyny Uniwersytetu Pensylwanii. W ramach studium 9 dorosłych ze zdrową wagą przechodziło dwa 8-tygodniowe scenariusze: 1) jedzenia w ciągu dnia (3 posiłków i 2 przekąsek między 8 a 19) i 2) odroczonego jedzenia (3 posiłków i 2 przekąsek spożywanych do 23). By uniknąć nakładania skutków, między scenariuszami stosowano 2-tygodniową przerwę. Pora snu była stała - między 23 a 9. Ochotnicy zgłaszali się do uniwersyteckiego Centrum Nauk Fenomicznych, gdzie 4-krotnie (przed rozpoczęciem studium, po pierwszym scenariuszu, po 2-tygodniowej przerwie i po drugim scenariuszu) pobierano im krew i badano wskaźniki metaboliczne. Dzięki temu naukowcy mogli zmierzyć zmiany wagi, metabolizm, zużycie energii i upewnić się, że 2-tygodniowa przerwa wystarczyła, by wskaźniki powróciły do pierwotnych wartości. Okazało się, że gdy badani jedli później, rosła ich waga. Rósł także współczynnik oddechowy (RQ), czyli stosunek objętości wydalanego CO2 do ilości pobranego tlenu. Sugeruje to, że późne jedzenie prowadzi do metabolizowania mniejszych ilości tłuszczów, a większych węglowodanów. Oprócz tego wzrosły poziomy insuliny, glukozy na czczo, cholesterolu i trójglicerydów. Dobowy profil hormonalny pokazał za to, że w scenariuszu jedzenia w dzień szczyt uwalniania greliny (hormonu stymulującego apetyt) przypadał na wcześniejszą godzinę, a leptyny, która odpowiada za uczucie sytości, na późniejszą porę. Oznacza to, że ochotnikom chciało się jeść wcześniej, a ponadto byli najedzeni dłużej. Ponieważ cykle snu i czuwania były stałe, poziomy melatoniny były podobne w obu grupach. « powrót do artykułu
  23. Związek występujący w oliwie może zapobiec rozwojowi nowotworu mózgu. Kwas oleinowy (OA), bo o nim mowa, sprawia, że występujące w komórkach białko MSI2 nie hamuje produkcji pewnego mikro-RNA - miR-7. Wpływając na aktywność konkretnych genów, miR-7 zapobiega zaś powstawaniu guzów mózgu. Naukowcy z Uniwersytetu w Edynburgu dokonali swojego odkrycia, prowadząc testy na ekstraktach ludzkich komórek i żywych komórkach. Eksperymenty zademonstrowały, że OA zaburza kompleksy białka i pierwotnych transkryptów RNA (pri-miR). W warunkach in vitro kwas oleinowy przywraca przetwarzanie pro-miR-7, które normalnie byłoby zablokowane np. przez MSI2. Choć nie możemy na razie powiedzieć, że dieta zawierająca oliwę pomaga zapobiegać nowotworom mózgu, nasze wyniki pokazują, że w laboratorium kwas oleinowy wspiera produkcję cząsteczek hamujących rozwój guza. Dalsze badania powinny doprecyzować rolę spełnianą przez oliwę w podtrzymywaniu zdrowia mózgu - podsumowuje dr Gracjan Michlewski. Autorzy publikacji z Journal of Molecular Biology wyjaśniają, że różne zestawy białek wiążących się z RNA wchodzą w interakcje z pierwotnymi i prekursorowymi transkryptami RNA (pri-miR i pre-miR), potranskrypcyjnie kontrolując ich biogenezę. OA wydaje się zaś regulować szlak biogenezy, remodelując kompleksy białek i pierwotnych transkryptów. « powrót do artykułu
  24. Araucaria columnaris, zwana też sosną Cooka, występowała niegdyś wyłącznie na Nowej Kaledonii. Ludzie rozprzestrzenili to drzewo po całym świecie i obecnie spotyka się je na wszystkich kontynentach z wyjątkiem Antarktydy. Matt Rittera z California Polytechnic State University opisywał sosnę Cooka na potrzeby książki o miejskich drzewach Kalifornii, gdy zdał sobie sprawę, że drzewa te są zawsze pochylone na południe. Uczony zadzwonił do kolegi z Australii, by zapytać go, czy i na Antypodach zachodzi takie zjawisko. Kolega zbadał sprawę i odpowiedział, że owszem, ale drzewa zawsze są tam pochylone na północ. Stwierdziliśmy, że wygląda na to, iż drzewa pochylają się w kierunku równika – mówi Ritter. Naukowiec wraz z kolegami zbadał 256 sosen Cooka rozrzuconych w 18 lokalizacjach na pięciu kontynentach. Badano drzewa rosnące pomiędzy 7. a 35. stopniem szerokości północnej i 12. a 42. stopniem szerokości południowej. Uczeni wykazali, że średnie nachylenie drzew wynosi 8,55 stopnia, czyli dwukrotnie więcej niż słynnej Krzywej Wieży w Pizie. Zauważono też, że im dalej od równika, tym bardziej pochylają się drzewa. Jedna z araucarii na południu Australii jest pochylona aż o 40 stopni. Ritter mówi, że drzewa zwykle potrafią skorygować swoje położenie, ale z jakiegoś powodu sosny Cooka nie są w stanie tego zrobić. Być może to jakiś artefakt genetyczny, który obserwujemy dzięki temu, że drzewa rozprzestrzeniły się po całym świecie – stwierdza uczony. Być może jest to mechanizm pozwalający drzewom przechwycić więcej światła słonecznego. Steven Warren z US Forest Service mówi, że zjawisko pochylania się roślin nie jest niczym niezwykłym. Przed rokiem odkrył on, że kwiatostan jukki występującej w USA jest zawsze skierowany na południe, dzięki czemu roślina oszczędza energię potrzebną do transportowania składników odżywczych. Wiadomo też, że niektóre kaktusy są pochylone w kierunku słońca. Jednak, jak przyznaje Warren, po raz pierwszy takie zjawisko zaobserwowano w przypadku drzewa. « powrót do artykułu
  25. Naukowcy z Uniwersytetu Południowej Danii jako pierwsi wykazali, że tak jak foki czy walenie, kormorany zwyczajne (Phalacrocorax carbo) słyszą pod wodą. Badacze podkreślają, że ma to sens, skoro jest to środowisko, gdzie znajdują większość swojego pokarmu. Ponieważ co 10. ptak na świecie - w sumie ok. 800 gatunków - poluje pod wodą, może się okazać, że inne gatunki także słyszą pod wodą. Kirstin Anderson Hansen, Alyssa Maxwell, Ursula Siebert, Ole Næsbye Larsen i Magnus Wahlberg testowali słuch Loke, który mieszka w biologicznej stacji badawczej w Kerteminde. Słyszenie pod wodą to bardzo użyteczny zmysł dla kormoranów. [W końcu] muszą one znajdować pokarm także w mętnej wodzie oraz w rejonach arktycznych, gdzie jest ciemno przez długi czas - wyjaśnia dr Hansen. Czułość słuchu 6-letniego Loke dorównuje fokom i zębowcom. Duńczycy odkryli, że samiec słyszy dźwięki w zakresie od 1 do 4 kHz. Dźwięki o tej właśnie częstotliwości wydają takie ryby z menu kormoranów, jak kur diabeł czy śledź. Różne dźwięki antropogeniczne także mają tę częstotliwość. Dźwięki związane z działalnością człowieka mogą do tego stopnia wpływać na zwierzęta z oceanów, że nie są one w stanie znaleźć pokarmu czy się komunikować. To znany problem w przypadku fok czy morświnów. Teraz okazuje się, że może on dotyczyć również ptaków - opowiada prof. Wahlberg. Biolodzy z Uniwersytetu Południowej Danii planują dalsze testy, tym razem prawdopodobnie na nurzykach zwyczajnych i maskonurach. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...